mona mona
939
BLOG

Zostałam "zaszczycona", czuję się zobowiązana

mona mona Polityka Obserwuj notkę 7

Dalekim łukiem ominęła mnie - póki co - walna rozprawa między Łukaszem Warzechą a Wojciechem Sadurskim. Żyłabym sobie w głębokiej nieświadomości, gdybym wczoraj nie weszła na blog ŁW, skąd popłynęłam do Sadurskiego, zapragnęłam bowiem zaczerpnąć u źródła.
I tak dowiedziałam się, że zostałam zaszczycona odpowiedzią na komentarz "pod kreską" u Warzechy w wykonaniu prof. Sadurskiego ("Czerwony czerwonego"), co spowodowało wiadome konsekwencje.

Przeczytałam - i włos mi się zjeżył. Nie odwiedzam blogu Sadurskiego od czasu awantury z Kataryną, nie miałam więc bladego pojęcia, jakie kwiatuszki tam można znaleźć. Ale wcześniej zaglądałam często, "wpuścił mnie" tam pewien miły komentator, który napisał, że warto poszukać wartości znaczących dla innych ludzi - nawet jeśli się ich nie wyznaje.
Kiedyś było u Wojciecha Sadurskiego znacznie ciekawiej.

Założenie Warzechy w kwestii szczególnego pomysłu Senatu RP było proste jak sierp księżyca, tak jak prosta była cała sprawa: Senat ma co innego do roboty niż mącenie  w sprawie kryminalnej, w dodatku mocno nieetycznej , bo czym innym byłoby jednak n.p. zabójstwo w afekcie.


Widzę jeszcze stężałą ze zmartwienia twarz Zbigniewa Romaszewskiego, w którego wypowiedzi nie zauważyłam szczególnego entuzjazmu dla idiotycznego rozciagania sprawy w czasie i "prania" jej na szacownym, senackim forum. Senator Piesiewicz ma mózg na właściwym miejscu, jest doskonałym prawnikiem - i sam ocenił szanse.
 
Tak też napisałam: posądziłam to szanowne gremium o "zwykłą, ludzką" ciekawość. Ale naprawdę posądziłam o coś więcej: o chęć przewleczenia mecenasa przez niepotrzebne, dodatkowe błoto, czego już nie napisałam. Bo pomóc nie można, a nie sądzę, żeby ktoś miał w senackich ławach samych "przyjaciół od serca". Wiem, wiem, że "Senat stanął murem...", ale co właściwie mieli zrobić ci, którzy chcielibyby oszczędzić dalszych upokorzeń Piesiewiczowi?
 Gdyby nie chodziło o tę "zwykłą, ludzką ciekawość"  - po co przesłuchanie w Senacie? Co w tej sprawie nie jest jasne? Senat podejrzewa stan umysłu, określany jako "pomroczność jasna"?
 
Wystarczyło odmówić prośbie Piesiewicza.
Więc co da przesłuchanie, poza sensacją we wszystkich mediach, także tych bynajmniej nie uważanych za "brukowce"?

"Komuś zależy na kontynuowaniu tej szopki" -  napisałam.

"Brukowcom" -  odpowiedział Sadurski,  jak zapodaje w swoim wpisie. Z paskudnym dodatkiem.

Rzeczowość tej odpowiedzi bije po oczach...

Dla mnie  Senat - nie uchybiając porządnym ludziom - nie jest miejscem tak szacownym, jakim powinien być, odkąd zaczęli tam polityczne kariery ludzie podejrzani,  a Beata Sawicka omal nie została senatorem RP z woli partii rządzącej.  To Senat, włożył kij w mrowisko, dopatrując się "wady woli" wyrażonej jasno przez Piesiewicza, dając tym samym okazję do taplania się w bajorku każdemu, "kto żyw".
Nie mogę mieć wysokiego mniemania, przynajmniej o części Senatu, ale żeby aż nazwać go "brukowcem''...

 Mniejsza o rzeczowość. Czytając wpis prof. Sadurskiego doznałam olśnienia: to można aż tak?


" Na takie dictum odpowiedziałem, że (1) owszem, toczę prywatną wojnę z brukowcami, czyli szmacianymi gazetami, takimi jak Jego, a „dziennikarzy”w nich zatrudnionymi traktuję jako pracowników rozrywki, wcale nie lepszymi moralnie od Pań, które nakręciły sobie filnik z Senatorem."

Prześliczne.


"No dobrze, wiem, że trochę niesprawiedliwie wykorzystałem swoją wyższość, bo u Redaktora Warzechy z poczuciem humoru, lekkością stylu i błyskotliwością jest nienajlepiej – ma po prostu inne zalety, ale akurat nie te. Mnie z kolei przy wszystkich moich olbrzymich wadach i grzechach – te sprawy nie przychodzą z wielkim trudem więc rozumiem, że Pan Warzecha mógł czuć się trochę rozżalony, tym bardziej że on z tego się utrzymuje, a ja nie".

Podziwiam lekkość stylu i dowcip  p r o f e s o r a  Sadurskiego, zaiste...

Brutalność tego ataku byłaby przerażająca, gdyby nie była po prostu śmieszna. Aż prosi się, żeby przywołać cytat, znaleziony niegdyś na blogu Adama Biela:

 -"Wykształciuch – osoba nie rozumiejąca znaczenia słowa “wykształciuch”. Równie dobry żart (chyba)?
 
Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że człowiek świetnie wykształcony,  który doskonale powinien  rozumieć pojęcie "etyka", niezaatakowany personalnie - nagle napada zza węgła na blogera ( bo na "salonie" obaj panowie sa wyłącznie blogerami), mającego własny osąd - i pełne do niego prawo. Po to wlaśnie prowadzi się blog.
Wroński napisał  tu kiedyś, że nie nazywa się "Gazeta Wyborcza" - i uznaję Jego prawo do takiego myślenia, bez względu na inne kwestie.

Niewątpliwie Łukasz Warzecha pracuje w "Fakcie", którego wydawcą jest Axel Springer, wydający także "kolorówki". Niewątpliwie te wydawnictwa są potrzebne, jeśli mają czytelników na całym bożym  świecie.  Tu powinnam oświadczyć, że sama nie czytam, co niniejszym czynię, ale ja nie jestem dobrym przykładem: nie oglądam też głupich amerykańskich filmów, nie czytam "Gazety", nie oglądam Wojewódzkiego, nie wiem, kto "Ma talent", nie znam większości celebrytów...

Nie mam na to czasu.
 Nie czytałam też długo wpisów u profesora, dlatego zaskakuje mnie to, co tam właśnie znalazłam : ta niezwykła kultura i wdzięk...
Pozwalam sobie zacytować (bo debaty jednak czytam, przynajmniej niektóre):

"Sadurski wyróżnia dwa poziomy sprawiedliwości. Pierwszy, który nazywa moralnym, to taki, gdzie w i ę k s z o ś ć  ludzi ma określone poglądy na to co jest dobre, a co złe" (...).

Skutki myślenia tej "większości" właśnie ogladamy, np. w komisjach.


Ale bywały już wcześniej. Choćby  - Sokrates...
A większość ludzkości za wzorzec ma jednak Dekalog, bez względu na to, czy go przestrzega. Nie ma to nic wspólnego z "moralnością większości" - każdy odpowiada za siebie. Przed własnym sumieniem nie można się schować za "większość" - tak to właśnie działa.

Może jeszcze jedna piękna deklaracja prof. Sadurskiego:

" Wolność. Rozumiem ją jako maksymalną swobodę działania zgodnie z własnymi poglądami, preferencjami i decyzjami – pod warunkiem tylko, że nikomu się nie szkodzi. Nikt (a w każdym razie nikt dorosły) nie powinien być przymuszany lub ograniczany w doborze swoich lektur, partnerów, p r a c y,edukacji (powtarzam, dotyczy to osób dorosłych), nie mówiąc już o sprawach trywialnych takich jak sposób ubierania się, a także nie-trywialnych, jak realizowanie swych potrzeb seksualnych, o ile tylko nie zagraża wolności i innym uzasadnionym interesom innych ludzi."

Czyżby?

Co do n.p. wyboru p r a c y - która z prawd ks. Tischnera ma zastosowanie w tej materii? Co do seksualności - chyba wyraziłam się jasno w komentarzu - nic mnie to nie obchodzi. 


 Bez żadnej wątpliwości: ani "Fakt", ani osobiście Warzecha nie kupili wstrętnego filmiku. Nie wyrządzli tej krzywdy, nie bardziej, niż inne media.

 Pojęcie "brukowiec" jest żywcem wzięte z "sięgania poziomu bruku", ale chyba nie dotyczy to wyłącznie kolorówek, jeśli rozlicza się ad personam Łukasza Warzechę i "Fakt" za coś, co zrobiła inna gazeta?

Po "szmatę" już nie sięgam, za dużo - nawet dla  mnie, pyskującego blogera. Nie chcę tego komentować.

Moje odczucia są jednak po części subiektywne: już dawno napisałam, że Łukasz Warzecha ( z którym zresztą nie zgadzam się w tysiącu spraw, któremu nigdy nie wybaczę "ZCJK ") jest, przynajmniej w mojej ocenie, świetnym, obiektywnym dziennikarzem, nie podlizującym się żadnej ze stron, ważącym racje i doskonale potrafiącym ubrać je w słowa.

Pamiętam, gdzie i od czego zaczynał Melchior Wańkowicz - redagował ( a raczej zupełnie bezczelnie "ściągał" z zagranicznych pism)  "michałki" i wymyślał hasła konkursowe, jak: "Cukier krzepi", co mu zresztą wyszło na dobre.
Oczywiście Warzecha nie musi tego robić. Jego tekst zostanie przeczytany nawet, jeśli umieści go na drzwiach od stodoły.  A ataki wykorzystujące miejsce pracy ŁW ( bo niedawno widziałam podobnie "zręczną" zagrywkę u wspomnianego Wrońskiego) uważam za wstrętny akt polityczny.


Podejrzewam, że prof.Sadurski tak łacno przeskoczył z "Superexpressu", z niewątpliwą "lekkością stylu", mieszając winnych z niewinnymi z następującego powodu:

Springer AG jako jedyne wydawnictwo w Niemczech odmówiło publikacji reklam lewicy w kampanii wyborczej w roku 2005.
 
I - żeby było jasne - nie mam akurat nic przeciwko lewicy. Z wyjątkiem tej  zoolewicy "kawiorowej", związanej z "Gazetą", czy  "Liberté" ( profesor jest tam w Radzie Patronackiej ) w której w deklaracji programowej zawarte jest hasło:
- "otwartość na rozmówcę, walka na argumenty, a nie ad personam."

Coś tu chyba nie gra?


.

mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka