mona mona
400
BLOG

Już wiem, co to "wykształciuch" - cham z dyplomem.

mona mona Polityka Obserwuj notkę 46

 

"Wykształciuch to ktoś nierozumiejący znaczenia słowa "wykształciuch" - przeczytałam kiedyś na czyimś blogu. Zanotowałam autora, ale mi wcięło.

Ostatecznie sama mogłam podpaść pod tę kategorię, bo nie bardzo, mimo wszystko, rozumiałam to coś, co funkcjonuje w społeczeństwie jako "wykształciuch". Nie trafiło mi się w stosunkach osobistych, a ze znanych egzemplarzy, pojawiających się w telewizji, "modelowe" przykłady znam nieliczne, bo mnie to nie rajcuje - i po prostu, widząc głupka - wciskam odpowiedni guziczek.


Znam więc tym sposobem, zresztą już z "zamrażarki",  pewnego ogólnie znanego  filozofa, pewnego dziennikarza, który udawał konia (może zresztą klacz, zwaną przez lud kobyłą), innego dziennikarza, który przedsięwzięciu klakierował.

No, jeszcze parę sztuk by się znalazło, ale jedno przyznać trzeba, obojętne, jaki ma się do nich stosunek: swoje występy w jakiś sposób przygotowują, niezależnie od płci, urody i wrodzonych talentów - lub ich braku.


Dziś ( niedziela), ogladając "Fakty po faktach" doznałam olśnienia: oto objawił mi się człowiek o znanym nazwisku, który przyszedł do studia z gotowym programem obrażenia rozmówcy, konkretnie - Jadwigi Staniszkis. Plan się powiódł, pani profesor ze studia wyszła, ale nie tu jest pies pogrzebany.

Miałam chyba uszy jak nietoperz, bo rozpaczliwie chciałam usłyszeć, co konkretnie Ireneusz Krzemiński powie, jeżeli zaczyna od stwierdzenia, że trzykrotnie w tym studium odmówił rozmowy z prof. Staniszkis. Po takim dictum uznałam, że - jeśli po trzykrotnej odmowie facet jednak na tę konfrontację poglądów przychodzi - będzie miał do powiedzenia coś, czym mnie zaskoczy. Już się bałam, jako że kibicuję stronie wręcz przeciwnej, która to strona miała właśnie okryć się wieczną hańbą.

Nota bene - red.Marciniakowi strasznie chyba zależało na tym przedstawieniu, jeśli wybłagiwał u Krzemińskiego, aby zechciał łaskawie spotkać się z prof. Staniszkis...
Swoją szosą ciekawe, czy została poinformowana o sytuacji. I czy Marciniak ( a zwłaszcza jego chlebodawca) jest usatysfakcjonowany. Marciniak wprawdzie należy do dziennikarzy ewidentnie najgłupszych ( gdzie mu tam do stronniczego, złośliwego Kuźniara, którego mogę chronicznie nie znosić , jednak  doceniam jego błyskotliwość), ale paniom się Marciniak podoba - co dla stacji jest chyba cenne.
Ale mimo wszystko...Ja bym go wywaliła.

Profesor Staniszkis powinna być więcej warta dla stacji, niż jakiś "mały żigolo", a rzeczą Marciniaka było niedopuszczenie do skandalu, do którego jednak doszło. Za to mu płacą.

Spodziewałam się argumentów ze strony dr.Krzemińskiego. Nie usłyszałam ŻADNYCH, ANI JEDNEGO !
Zobaczyłam zaciekłą nienawiść "strony miłości", usłyszałam banały powtarzane od prawieków: o strachu, w który wpędza Krzemińskiego sama myśl o Jarosławie Kaczyńskim, o tym, że JK  nie ma opozycyjnej przeszłości, że Lech Kaczyński...tu właściwie nic, synonim zła - i tyle. Same bzdury.


 Cała dyskusja toczyła się wokół jednego: Krzemiński usiłował dokopać Jadwidze Staniszkis, póki ona usiłowała odpowiadać. A rączki mu nerwowo latały z tej chęci dowalenia.

Były personalne wypominki - jak to Staniszkis znalazła się na liście Wildsteina, jak krytykowała, przynajmniej przez pewien czas, tzw. IV Rzeczpospolitą... Natomiast NIE było, że została "wkręcona" przez Żakowskiego, który do programu ją zaprosił, informując że figuruje na liście - ale nie mówiąc, że nie figuruje tam jako TW.  Taki dowcip...

Co do strachu ("kolbami w drzwi załomoczą") - socjolog Krzemiński nie wytłumaczył mi, czego ma się bać zwykły, przyzwoity człowiek. A co głupsze - to tak, jak ze stonką zrzucaną z amerykańskich samolotów na polską, zwłaszcza spóldzielczoprodukcyjną niwę: jacyś "wszyscy" się strasznie boją, ale tak widać tych przerażonych, jak amerykańskie samoloty, zrzucajace stonkę na naszą, polską ziemię.


Myślałam, że czegoś się dowiem - nie dowiedziałam się.
Słowem - usłyszałam od tego cennego dla Marciniaka, wymodlonego z trudem gościa - wierutne bzdury, podlane sosem peanów na cześć męża stanu, który już nie ma zamiaru być premierowym "żyrandolem", ponieważ właśnie zmienił plany.

Oraz  - znaczną ilość czegoś, co miało obrazić rozmówczynię.

Kiedy Krzemiński zakończył filipikę obelg stwierdzeniem, że Lech Kaczyński zginął w  i d i o t y c z n e jkatastrofie, widziałam już, że coś w prof. Staniszkis pękło. Ostatecznie przyszło jej świadkować zdarzeniu...

Ale dzielnie wytrzymała - kulturalny człowiek nie może po prostu, zwłaszcza na wizji, ani dać w pysk, ani dać się wciągnąć w dyskusję na temat  Katynia, więc chyba profesor pozostawiła ocenę sytuacji widzom.Spróbowała jeszcze o konkretach na temat rozwoju Polski, ale nie ma dyskusji, jeśli interlokutor kwituje poważne sprawy tzw,"gryzącą ironią" - w braku argumentu.

Marciniak z  "zaprzyjaźnionej telewizji" miał co chciał - a chciał mieć show.
Nie wiem natomiast, czy podobał mu się zasób rzeczowości argumentów u Krzemińskiego, o którego tak zabiegał, jeśli w ogóle pojął, że argumentów nie było.

Link podaję, ale oczywiście jest zrobiony tak, jak wygodnie  "zaprzyjaźnionej telewizji".
http://www.tvn24.pl/-1,1660555,0,1,co-jadzia-wygaduje-staniszkis-wyszla,wiadomosc.html

Coś w końcu o delikwencie Krzemińskim  wiem, ale bardzo zapragnęłam dowiedzieć się, co ten socjolog studiował w kwestii detalicznej, co konkretnie wykształciło w nim taką agresję, to myślenie hipokampem.

Ano, wyspecjalizował się w G.H. Meadzie. To taki pan, który uważał, że...no, jakby to najkrócej...interakcja społeczna polega głównie na interpretacji gestów drugiej strony, bez udziału rozumu.

Jeszcze krócej - ma to być błyskawiczna decyzja ( w mózgu dzieje się to naprawdę "na skróty"):  "Ono zje mnie, czy ja jego? Walczyć - czy uciekać?"
Tym razem "ono" wyszło ze studia.

A gesty...dobrze byłoby, żeby delikwent Krzemiński obejrzał sobie te gesty. Własne.

Ciekawe, jakby je zinterpretował?


 

mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka