mona mona
422
BLOG

Trochę @ Kataryna, trochę - sobie a muzom

mona mona Polityka Obserwuj notkę 4

Internet mi wariuje i z opóźnieniem przeczytałam tekst Kataryny.
Ciągle chodzi mi po głowie fakt, który Kataryna, bardzo taktownie, ledwie muska. Czyli pewien śliski temat. Mianowicie to, że Kaczyński zgodził się przecież na kampanię bez wymachiwania smoleńskimi ofiarami.

Jarosław Kaczyński jest wytrawnym graczem politycznym. Absolutnie nie wierzę w przypadek: JK zna siebie i własne ograniczenia tak dobrze, że musiał mieć pełną świadomość sytuacji "krótkich nóżek" tego zaniechania. Doskonale wiedział, że jest zbyt impulsywny, aby odpuścić sprawę katastrofy, już w bardzo niedalekiej przyszłości  i w każdym przypadku - obojętne, wygranej czy przegranej, obojętne ( no, trochę tu przesadzę), czy spiritus movens stanowić będzie strata najbliższych, śmierć przyjaciół, czy straszna śmierć Polaków jako takich i usiłowanie wepchnięcia w stadium rzeczy winy polskich pilotów.

Od pierwszej chwili to właśnie kłamstwo zapaliło czerwone lampki w niezliczonej liczbie umysłów: nikt               j e s z c z e  nie mógł wiedzieć, co spowodowało katastrofę. Komisję Anodiny natchnął Duch Święty?

Różnica jest tylko taka, że jedna strona, zwana potocznie lemingami, z maniakalnym uporem będzie twierdzić, że Lech Kaczyński powinien lecieć razem z Tuskiem w sprawie kamienia węgielnego pod cerkiew w Katyniu, albo - że nie powinien lecieć w ogóle, jeśli gospodarze nie prosili, w związku z powyższym sam jest winien...itd.
Druga, w znakomitej większości, zakłada premedytację zdarzeń.

Z tym zaproszeniem bywa różnie -  Lech Kaczyński nie został zaproszony, polscy oficerowie z katyńskich mogił otrzymali zaproszenie, bardzo kategoryczne. Wyszło na to samo.
 
Natomiast kampanijne "kłamstwo zapomnienia" sensu nie miało.

Już gdzieś to chyba pisałam: WIEM z własnego doświadczenia, bardzo podobnego do smoleńskiej tragedii ( łącznie ze sprawcami - powiedzmy - "bałaganu"...), że absolutnie nie da się sprawy przeżyć bez stosownej "podkładki" psychotropowej. Wiem, jak się czuje człowiek, który wieczorem żegna kogoś kochanego, któremu w głowie nie zaświta nawet myśl, że nazajutrz zobaczy martwe ciało w zimnym błocku.

Oczywiście Jarosław Kaczyński NIE MUSIAŁ mówić, że podpierał się prochami. Jest twardym politykiem. Ale JK ma już to do siebie, że mówi o rzeczach, które - tak czy siak - wypływają na światło dzienne, a w ogóle są wystarczająco oczywiste dla każdego, kto musiał przejść koszmar  gwałtownej śmierci najbliższych.

JK nie powie również o matce, dla której nie poleciał na Siewiernyj, a którą trzeba było strzec od wszelkiego zła, ludzkiej bezmyślności i okrucieństwa.

Sądzę, że JK miał moment egoizmu, moment zawahania w kwestiach sprzecznych Wartości, wyboru między Matką a Polską. I to właśnie zostało wykorzystane: "bezpieczniej" było nie mówić o Smoleńsku. Póki co. A o prochach i tak wiedział, kto potrzebował wiedzieć - i mógł to wykorzystać w gwałtownej potrzebie.

Kiedy przyszedł czas refleksji, pozostawała już tylko kłótnia z własnym, mocno już rozpędzonym w działaniach sztabem wyborczym, wesoło pląsającym  w radosnych podskokach.
Jeśli ktoś mi powie, że to też działo się w porozumieniu z JK - nie uwierzę.

A ponieważ jestem babą - wrzucam plotę: zastanawia mnie wielki wysiłek ( podejrzewam, że również finansowy) Joanny K-R, włożony w to zadziwiające, nagłe wypięknienie. Tak zwyczajnie jej się chciało? Dla zwykłej roboty sztabowca?
Jakoś wątpię.

Na marginesie: niemal jak zawsze - nie odpowiem ewentualnym czytelnikom do południa. Taki los. Ale oczywiście zajrzę tu po powrocie. Ciekawa jestem, czy ktoś się ze mną zgodzi.

 



 

mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka