mona mona
2375
BLOG

Maturalna masakra

mona mona Rozmaitości Obserwuj notkę 190

 

 

Co czwarty uczeń oblał maturę z matmy, a dalsza część obleje na egzaminach poprawkowych - bo jeśli dotąd nie umiała...Nastąpi rozpaczliwy czas poszukiwania "dojść", co to jest trudne, choć nie niemożliwe. Dzieciakom zawalą się plany życiowe, także te bardzo dalekie od zupełnie zbędnej matematyki.
Ale po co komu wykształceni Polacy?

Obowiązkową maturę z matematyki wprowadziły, "cuzamen do kupy", dwie cwaniary: Katarzyna Hall i Krystyna Szumilas: obie matematyczki. Nie widzę innego powodu, poza tym, że w ten sposób nagoniły klientów korepetytorom, czyli nieszczęsnym kolegom i koleżankom przedmiotu, na który w szkole nie bardzo jest czas. W każdym razie nie tyle, żeby go nauczyć, pominąwszy już "wrodzone talenty" uczniów.
Z tym jest tak, jak z talentem...no, powiedzmy plastycznym: jedni "to" mają, jako dar od Boga, inni - nie, choć siądź i płacz.

Przed obowiązkową maturą jakoś większości mniej zdolnych dzieciaków udawało się prześliznąć przez szkołę. Uczył się ten, któremu matematyka miała być potrzebna: bez niej nie da rady nauczyć się choćby  fizyki ( fatalnie uczonej), a fizyka potrzebna nie tylko na polibudę, ale na ten przykład - na medycynę. W rezultacie matematyką mało kto się przejmował, a na "korki" latali ewidentnie zagrożeni, czyli znani i przyłapani leserzy absolutni, albo tacy, na których "pani psor się uwzięła", niezależnie od przyczyn.
.
Matematykę zdoła "przejść" ten, kto bardzo chce, albo ktoś wybitnie utalentowany. Normalny uczeń w życiu nie da sobie rady z tym przedmiotem: wystarczy zachorować - i po ptokach. A komu się to nie zdarza? Większość rodziców nie pomoże z braku wiedzy - i zieje ta luka, której dzieciak się dorobił z tzw. przyczyn obiektywnych.

Kawałek nowego materiału, przerobiony podczas jego nieobecności, albo najzwyklejsze niezrozumienie lekcji, ma skutki dalekosiężne: brakujący kawałek będzie odtąd stosowany. I nawet ten, kto dotąd sobie jakoś kulawo radził - ma przepapane. Już tego nie ogarnie, poza wyżej wymienionymi, którzy bardzo chcą.
Nie ogarnie bez "korków". A znaczna, znaczna większość na te "korki" nie ma.

Wiem to z własnego doświadczenia, choć przecież nie nie ja jedna.
Wlokłam się z tą matematyką przez całą podstawówkę i przez połowę liceum jako głąb totalny. Moim klasowym utalentowanym matematykom byłam potrzebna jako maestro z przedmiotów humanistycznych, więc dawali ściagać, pomagali na klasówkach - normalka w tamtych czasach.

I nagle, w połowie liceum, trafiłam na nauczyciela - geniusza: nie tylko potrafił wiedzę przekazać, ale w dodatku bardzo chciał. Wykład - wykładem, ale "ilustracje" do tego wykładu już załatwiali uczniowie, rozwiązując przykłady na tablicy. Nie omijało to nikogo, wyciągał z ławki największe matematyczne głąby. Nie było "zmiłuj".

Ale takie indywidualne podejście pozwalało facetowi wychwycić luki u poszczególnych uczniów, powiedzieć - co delikwent ma przerobić. A delikwent przerabiał, najczęściej metodą samopomocy uczniowskiej. Przy takim nauczycielu głupio było powiedzieć słabującemu "a dajże mi spokój, mam ciekawsze zajęcia", zresztą to były czasy "niewidzialnej ręki" - jeszcze istniał jakiś rodzaj koleżeństwa. Ludziom nie przychodziło do głowy, że można nie pomóc potrzebującemu. Czasy wyścigu szczurów miały dopiero nadejść...
Nie przypominam sobie nikogo, kto przy tym nauczycielu miałby szczególne kłopoty.

Jejku, jakie to było piękne odkrycie  - matematyka jest prosta, logiczna, samo się robi! Dostałam regularnego "kota matematycznego" - i naprawdę miałam dylemat po maturze, czy aby na pewno jestem humanistką?

A swoją szosą - radość radością, ale na maturze ( ja jeszcze zdawałam matematykę, zanim przestała być obowiazkowa ) trzeba mieć pewność, więc ściągę jednak przyniósł "pan psor".

Odkryłam dla siebie tę matematykę, a jako osoba ciekawska z natury - już się od niej nie odczepiłam. Namolnie napadałam dzieci, czy aby na pewno nie potrzebują mojej pomocy? Nie potrzebowały. Wreszcie zlitowało się najmłodsze - i przez całe liceum "odrabialiśmy rachunki" na dwie ręce, nawet się nie ścigając, żeby było atrakcyjniej. Ot, dla przyjemności - że tacy jesteśmy zdolni a prześliczni!

Można powiedzieć - mnie się trafiło. Innym - niekoniecznie.

 Normalnie wygląda to tak samo, jak z innymi przedmiotami: nauczyciel pędzi, musi wystawić oceny, co jest jego najświętszym obowiązkiem, bo z tego go rozliczają. Czasu na prawdziwe uczenie przedmiotu ma zawsze za mało.

No i nie jest to sprawa wyłącznie dobrych chęci, jako że wiedzieć - nie znaczy potrafić przekazać wiedzę, zupełnie niezależnie od tych chęci. Że już pominę tych nauczycieli, którzy uczniów nie lubią z zasady.

I tu jest pies pogrzebany: historii, biologii, geografii można nauczyć się bez nauczycielskiej łaski. Można, choć z trudem, nauczyć się polskiej gramatyki - taką namiętność miało to moje najmłodsze. No i miało gramatykę na maturze. Po co komu w życiu gramatyczne regułki?

Ano, po to samo, co przysięgłemu humaniście rozwiązywanie brył. Nigdy nie będzie budować mostów.
 
Wszystkie argumenty o nauce ścisłego, czy logicznego myślenia warte są tyle, co słowa: piękna sprawa, ale trzeba NAUCZYĆ! A wynki matur mówią same za siebie...
Absolutnych leniów razem z absolutnie niepojętymi może być kilka procent. Niezdających jest od kilkunastu do kilkudziesięciu. W pierwszym roku powrotu matematyki na maturze - można się było rąbnąć co do prognoz, ale teraz jest gorzej - i coraz gorzej.

Z pewnością nikt nie nauczy się sam matematyki - poza hobbystami. Czasy odruchowej samopomocy uczniowskiej odpłynęły w siną dal, ten komu matematyka jest potrzebna, musi szukać korepetycji.

Więc mniemam, że z tym jest tak, jak z resztą radosnych działań PO i miłościwie nam panujących jej czynowników. Czyli "to, co jest dobre dla nas - jest dobre dla Polski", co się objawia zwłaszcza w warstwie werbalnej.

Te dwie matematyczki doskonale wyczuły pismo nosem - z tego jest kaska. Ktoś zarobi, koleżeństwo będzie wdzięczne, a całe rzesze wdzięcznego koleżeństwa to jednak wyborcy.

A uczniowie? Że funduje się zatyranym dzieciakom stress niepotrzebny, daremne kucie przedmiotu, który w życiu potrzebny jest - poza kursem podstawówki - bardzo nielicznym? Że zwyczajnie niszczy im się plany życiowe, ale także samo życie? Bo niezdana matura sprowadza ich do poziomu bruku.

A ko by się przejmował!





 

mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości