mona mona
596
BLOG

Lemingoza jest chorobą kłamców

mona mona Społeczeństwo Obserwuj notkę 4

Z pewną taką obojętnością przyglądam się sprawom "wielkiej polityki".Jestem w trakcie latania od lekarza do lekarza, czyli chwilowo oglądam sobie służbę zdrowia od środka.
Brrr....
Nie bardzo mam siłę na wytrwanie przy klawiaturze, ale próbuję, choć specjalnie mnie nie rwie. Bo poza polityką dzieją się inne rzeczy. Paskudne. Będzie chyba długo i nudno, ale dziś mam dobry dzień - mogę pisać. Więc załatwmy to.


Dla mnie - w polityce nic nowego.

 

 

 

Od dawna wiem, a sądzę, że widać to okiem nieuzbrojonem ( jeśli tylko ktoś chce zobaczyć), iż sprawdza się przysłowie " jeśli ktoś urodził się w stajni, nie musi być koniem". Z czego mi wychodzi wciąż to samo: Donald Tusk urodził się w polskiej stajni, ale nigdy nie czuł się koniem, nie miał zamiaru nosić "garbu polskich powstań", razem z Matką Boską Częstochowską, Orłem w koronie, itd, itd, itd.
No i został ewakuowany, przysłużywszy się solennie, razem ze swoją ekipą rodem z KL-D,  niszczeniu Polski na rzecz przyszłych chlebodawców. I to, co Tusk mówi, choćby na temat moskiewskiej propozycji, jest tyle warte, co zwykle.

Ale to temat - rzeka.
Nie pasjonuje mnie wyskok Sikorskiego - kto powiedział, że Sikorski jest mądry?

Uruchomiłam się w zupełnie innych sprawach, kalibru nieco ( tylko) lżejszego.

Sprawy są dwie, a obie dotyczą zarazy, zwanej Lemingozą, którą zaszczepił nam BanTuskStan, a która szerzy się wciąż, choć czasem nie wiadomo: bardziej "śmieszno czy straszno"?

Pierwsza - to "Ogórek( który) "przeczyta wszystko". Ostatnio przeczytał coś "W sieci" - i odpalił ze ślepaka. I nie zajmowałabym się Ogórkowym  matolstwem, gdyby nie zbliżające się wybory samorządowe, którymi ON zaczął był się zajmować.
 Jest tak dinks w "Angorze", pod wymienionym tytułem. Ogórek ( kliknijcie sobie, nie mam zdrowia do opisywania faceta - łapie się, za co może) podowcipkował w temacie, iż rzeczone "W sieci" śmiało napisać, że ewidentnie sfałszowane wybory zostały sfałszowane...ale może lepiej zacytuję, bo nie wybrnę z tego:

"Koncepcję tę lansuje tygodnik " W sieci", który dość nieoczekiwanie dopiero obecnie występuje z tezą, że mapa wyników z roku 2011 nie pozostawia wątpliwości, że tamte wybory sfałszowano, w wielu tysiącach komisji".  ("Agora 43")

Czemu facet łże jak bura suka...nie wiem, oni już tak chyba mają. Łże w sensie, że "przeczyta wszystko". Gdyby tak było - facet nie pisałby głupot.
Wiem, że tego nie lubicie, ale muszę ponudzić.

Chodzi ni mniej, ni więcej,  o to:

http://wpolityce.pl/polityka/119632-alarmujaca-analiza-w-sprawie-wyborow-samorzadowych-dlaczego-w-woj-mazowieckiem-wyborcy-stawiali-masowo-dwa-krzyzyki.
Opublikowano go, razem z badaniami prof. Śleszyńskiego( grafika, mapy) 4 października 2011r, a choćby tu, na "salonie" odnosiliśmy się do tego niejednokrotnie.

Z zamieszczonej grafiki wprost krzyczy to fałszerstwo - całe województwo mazowieckie wybija się z ogólnego tła, wrzeszcząc "tu mieszkają matołki, które nie wiedziały, że na liście wyborczej stawia się JEDEN krzyżyk, który - tak, w ogóle - trzeba jednak postawić!"

Wiem oczywiście, że ten elektorat, do którego rzecz jest adresowana, kocha być nabierany, reaguje na to tym większym entuzjazmem, im bardziej robią go w konia, nawet jeśli nabiera go jakiś Ogórek.
 
Rzecz jednakowoż polega na tym, że mam do tego stosunek osobisty: facecjonista Ogórek nadepnął na mój własny, rodzony nagniotek: to ja tu, w mazowieckim, głosowałam.
Gorzej - głosowałam na samiusieńkiej granicy województw: absolutnie dosłownie na moim płocie kończy się mazowieckie. I Bóg mi świadkiem - jakoś nie zauważyłam, żeby sąsiedzi z tej drugiej stronie płotu szczególnie różnili się mądrością od tych z mojej strony. Nawet nie podśmiewali się z mojego krzyżykowego gapiostwa...

Jeszcze jedno, zanim się od tego odczepię: już pisałam, że do kiosku jadę około 20 km. Do punktu wyborczego bliżej, ale trzeba jednak wyprowadzić samochód z garażu, wystroić się "na kościołowo", przedrzeć się czasem przez błoto i inne czachary. I cała ta fatyga po to, żeby...nie postawić krzyżyka na liście.

Bardzo proszę: nie postawiono tego krzyżyka w takim oto stosonku: 76,58% w 2006, a w 2010r - 71,92%.
Czyli ludzie z głębokiego interioru masowo jechali do punktu wyborczego tylko po to, żeby NIE postawić krzyżyka...

Howgh. Tu krzyżyk stawiamy.
..............................................

Druga bulwersująca sprawa dotyczy odwiecznego kłopotu z Piotrem Zarembą, a ściślej - ostatniego konfliktu z Pawlickim o film "Miasto 44". Bo sam kłopot z Zarembą - to mój ból: nigdy nie wiem, na którym ramieniu będzie dziś płaszczyk  Panazarembowy...
De gustibus non est disputandum. Jednemu z panów ta krwawa jatka się podoba, drugiemu - akurat nie. Przy okazji - dla mnie jest to film absolutnie destrukcyjny, na który szkoda było sił i środków. Efekty można sobie obejrzeć w byle grze komputerowej, więc...
To akurat taki dinks, po którym - gdyby co - niedoszli obrońcy ojczyzny masowo powinni zabukować bilety, w ślad za niejaką Peszek. Czego zresztą im nie życzę, w sensie konieczności takich wyborów. Jestem matką.

Ale szlag mnie trafia, kiedy Zaremba rozdziera szaty nad "klęską" Powstania...

Wciąż piszemy, że zginął w nim "kwiat młodzieży", młodej inteligencji, której bardzo brakowało następnym pokoleniom. Fakt. Bardzo by się przydali, przynajmniej ci, którzy nie zostaliby zakatowani w ubeckich lochach.

Więc może nie odbierajmy im tego wzniosłego rozumu, bo świetnie wiedzieli, z czym idą do Powstania - przede wszystkim z własnym życiem, którego im nikt nie mógł zwrócić. Ale także - z jednym marnym pistoletem na - powiedzmy - siedmiu chłopaków. Nie róbmy z nich idiotów: nie mogli przypuszczać, że wygrają swoją bitwę, choćby z niemieckimi siłami w Warszawie, pominąwszy już całą resztę.


Bez nadziei walczyć się nie da, więc wszyscy, razem z dowództwem, na coś oczywiście liczyli, a czegoś innego nie przewidzieli, ale clou sprawy nie tego dotyczy. Może niekoniecznie chcieli masowo umierać, ale nie chcieli żyć na kolanach. I nie chcieli, żeby tak żyły następne pokolenia. Dla nich słowo "Polska" jeszcze coś znaczyło. Powiedzmy - znaczyło wiele.

Nie wiem, do jakiej szkoły chodził Zaremba i czego go tam uczyli.

Mnie, w samym jądrze głębokiej komuny, kiedy Powstanie było tematem bardzo, bardzo trefnym, przez cały cykl nauczania wbijano do głowy, że Powstanie wybuchło głównie po to, aby wkraczająca Sowiecka Armia zastała w Warszawie polski rząd, w osobach jego przedstawicieli, co zupełnie zmieniałoby sytuację Polski. Nikt nie ośmielił się - słowo honoru - tej sprawy kwestionować. Więcej - nikt nie robił sobie z tego "podśmie(...)jek" z powstańczej hekatomby.

Jeśli Stalin doszedł do wniosku, że "Polakom pasuje komunizm jak świni siodło" - to właśnie o to rzecz biegała. Nie zostaliśmy 17 Republiką.  Dla nauczycieli, którzy przeżyli wojnę ( i którzy jeszcze długo uczyli)  sprawa była oczywista, choć oczywisty był również straszny żal - właśnie tych straconych, poległych razem z Powstańcami szans, ich patriotyzmu, wychowania, wykształcenia...wszystkiego, co z nimi umarło.


 
Ta nowiutka, "kontestująca" kadra pedagogiczna, pokolenie Zaremby, jeszcze po części się nie urodziła, po części - nosiła koszulinę w zębach. I nie ma pewności, czy w ogóle by się urodziła, albo - czy nie w Archipelagu Gułag, po jakiemu by mówiła dziś, w wątpliwym wypadku przeżycia.
A gdyby umiała pisać - pisałaby mniej więcej podobnie: "Powstanie było klęską", czytaj - idiotyzmem.

Czyli: może rzeczywiście nie było warto...


Lemingoza to paskudna choroba, robi z ludzi głupców.











 

mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo