mona mona
258
BLOG

Niedosyt i niesmak

mona mona Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Chyba coraz bardziej jestem wkurzona.

 Sytuacyjnie wyglada to tak: człowiek ledwo nadąża z czytaniem "lektur obowiązkowych", pojawiających się dość masowo. Ale nie jest tak, że - choćby dla złapania oddechu - nie sięga się do tych ulubionych, książek stojących na extra- półkach, pod ręką.I jest sprawą absolutnego przypadku, co stamtąd wyciągnę.

Otóż sięgnęło mi się ostatnio po "Bogom nocy równi", a tam zauważyłam "cusik", który jakoś nigdy nie wpadł mi szczegółnie w oko: oto Piasecki, do cna zrozpaczony degeneracją rosyjskiego społeczeństwa, która zdeprawowała mu ukochaną, z rezygnacją - ale też nadzieją - twierdzi, że żyć się w Rosji da dopiero wtedy, kiedy ludzie zrozumieją w co zostali wpakowani, jak bardzo bolszewicki mózgojad uszkodził im to miejsce między uszami...

 A w końcu pisze to człowiek, który - jak na piekielnej hustawce - "przerobił" każde zło, którym życie miotało od ściany do ściany, który był mińskim złodziejem, przemytnikiem, narkomanem, szpiegiem polskiej "dwójki", przyjacielem polskiej crème de la crème, pisarzem...długo tak można, ale nie o to biega.
W każdym razie facet tego pokroju  m i a ł  wciąż człowieczą  nadzieję, że jego pierwsza ojczyzna, ta "z ducha", kiedyś stanie się normalna.

Minęło wengi, wengi lat.
Rosjanie coś zrozumieli? Zmieniła się sowiecka dusza? Wystarczy popatrzeć na sondaże poparcia dla Putina.

Kalliope, jeśli się na kogoś "uweźmie", rysikiem i tabliczką swoich podopiecznych może wszystko, może radykalnie zmienić mentalność nie tylko ludzi, ale całych narodów.

A co słychać u nas?
Nie mam najmniejszego zamiaru dotykać - nawet kijaszkiem - "pracowników mendiów". Wszystko już o nich napisano, nie ma się co kopać z koniem, pominąwszy samą obrzydliwość delikwentów tej sfery. Ale jeśli kupuję "Politykę" - wiem, czego się mam spodziewać - "sam chciałeś, Grzegorzu Dyndało". Natomiast w prasie prawicowej, czy choćby "głównego nurtu"...bywa różnie.

Żeby nie było: notka nie ma być personalnym atakiem. Ma być obrazem tego, jak przeciętny "Aborygen" z dalekiego Interioru odczytuje niektóre teksty, a nawet - zdjęcia.


N- ty raz muszę napisać, że prasę ( en masse) praktycznie odbieram raz w tygodniu, bez zapodania tego sprawa jest niezrozumiała. Acha, i zwolniłam się, przynajmniej na razie, z ogladania  TV, wszystkich razem i każdej z osobna.

No i w rezultacie, wraz z tygodnikami,  zwala się na mnie wszystko na raz - jeszcze  pokutuje Sikorski,  Kopacz z wzniosłą miną i dumnie podniesioną głową maszeruje dzielnie na wraży płot, choć już pojawia się mama Schetyny, tłumacząca - skad Grzechu zna niemiecki.


Proszę Szanownych, mnie to absolutnie nie ochodzi!

Mnie, człowieka z głębokiego Interioru,  do którego z założenia nie przenikają plotki z dziennikarskiej giełdy, który ma odebrać materiał dosłownie, tak jak został napisany - zadziwiają niektóre teksty   i wolałabym ich po prostu nie znać.

Czytam oto przydługi artykuł dziennikarza, uważającego się i uważanego ( sama tak uważam) za porządny gatunek. Rzecz jest o Kopacz, a konkretnie - dotyczy tego, w jakim opakowaniu  będą nam kobietę wciskać w brzuch. Autor zupełnie serio zawraca mi moją skołataną głowę głupotami, jakby nie miał większych zmartwień. Czytam - i mam wrażenie, że autor bawi się odkrywaniem kulis teatrzyku marionetek, a ważne jest dla niego to, czy "premierę" zaprezentują nam mniej, czy bardziej głupio.


Wniosek ostateczny - drżyj, PiS-ie, bo to się może udać.

Brakuje mi sprawy zasadniczej: co zrobić, żeby jednak się nie udało? Jest o oszukiwanych masach, owszem, ale...recepty żadnej. A zdałaby się...Bez tej recepty artykuł tylko rodzi poczucie beznadziei.

Nie kupię Kopacz, nawet opakowanej w gronostaje. Ani - w worku pokutnym, gdyby chciala wybrać się do Cannosy, naturalnie przez wyborami. I nie życzę tego zakupu innym. Ważne jest, aby rozumny, uczciwy dziennikarz to właśnie zapodał czytelnikowi, zamiast zachłystywania się znanym sprytem politycznych kuglarzy.
 
Nic nie może zresetować smoleńskiego łgarstwa, wygłaszanego tym samym "serdecznym" tonem Matki - Polki, mającej tam podobno służyć pomocą zdruzgotanym rodzinom. I przy tym powinna pozostać - to miałoby sens. No, jeśli i w tej sprawie nie skłamała, bo cholera wie, po co w końcu tam pojechała.

Ale nie, nie pozostała - musiała nałgać na kosmiczną skalę,  w sposób kapitalnie bezsensowny, jakby objawił się jej nagle przerażający duch Stalina, grożącego palcem. I zrobiła to w sposób na tyle przekonujący, że - jej Bohu - uwierzyłam.

Czemu miałam nie uwierzyć, że polscy lekarze "fartuch w fartuch" pracowali razem z rosyjskimi? Cóż w tym nienormalnego? Przecież to nie rosyjscy lekarze "wybuchnęli" samolot!


Dobra, zakładam, że Kopacz, tak ochoczo kłamiąc, jeszcze nie miała bladego pojęcia o tym, co zrobią ci rosyjscy, tfuu...lekarze...Jak potraktują nieszczęsne ciała...
Ale rzecz się stała - i w życiu nie nabiorę się na tę "Matkę - Polkę", która - z tą samą "serdeczną" swadą - chce tylko mojego szczęścia.

Więc czemu dziennikarz z gatunku porządnych mi ją niemal reklamuje? Nie jest ważny teatrzyk. O tej pani, konglomeratu głupoty i taniego cwaniactwa, należałoby napisać, co należy - i na tym poprzestać.
Że autor miał inne intencje? Jest takie powiedzonko o dobrych chęciach i drodze nimi brukowanej. Chciał, czy nie - napisał  "źle, czy dobrze - ale po nazwisku"...


Gdzieś mignęło mi dziwne zdjęcie: oto "stary" Wildstein radośnie twistuje z Monisią....No, normalnie mnie przytkało! Kilknęłam do wujka Google - zdjęcie stare jak świat, z 2009r,  z balu dziennikarzy,  zanim ten sam  Wildstein praktycznie, choć nie w sensie dosłownym, wykopał Monisię z TV.  Uff...

Ale przyszła refleksja - czy ja, nawet w tamtym roku, dotknęłabym Monisi dobrowolnie, czy była wtedy inna, niż dziś? Nawet przez bokserską rękawicę - za nic. Traktuję to w kategoriach czysto etycznych, pominąwszy politykę: od dawna było wiadomo, w co - i jakimi kartami - gra Olejnik.
Uważam się za państwowca - jakoś nie wyobrażam sobie, żeby w II Rzeczpospolitej można się było postponować w sposób tak oczywisty.

Dobra, może się czepiam, ale wciąż mam na myśli "zwykłego Polaka", który sobie to poogladał...Trzeba było myśleć wtedy, dziś nie byłoby okazji, żeby wyciągać sprawę jednego tańca i starej fotki.
Bo w pierwszej chwili "oczyma duszy" zobaczyłam stary filmik Kurskiego i Semki - "Adasia", Urbana i Monisię przed gmachem telewizji. I nie sądzę, żebym była osamotniona w swoim zadziwieniu.

Ja sprawdziłam, ale ja szanuję Wildsteina, no i mam manię sprawdzania. Ale zdjęcie się pałęta teraz, wciąż jest do wywleczenia. Niesmak pozostał.

Że to jednak nie jest winą Wildsteina, tylko jakiegoś złośliwca? Więc trzeba dokopać temu złośliwcowi - co Wildsteinowi serdeczne radzę. Będzie jasność sytuacji. Może...


Dzień zaczynam od portalu "wPolityce",  kupuję oczywiście  "W sieci" - i w zasadzie wszystko mi się tam podoba. Z jednym wyjątkiem: dwóch wesołych panów, rezonujących w rubryczce  "Z życia opozycji, z życia koalicji".
Owszem, zaśmiewałam się niekiedy do łez, choćby z "Alfabetu leminga", cieszyłam się ze "Złotej Ryby" dla autora, a felietony Zalewskiego czytam z należytym zainteresowaniem.

W tandemie jakoś to nie działa. Od dość dawna panowie stosują dowcip asymetryczny, bo o koalicji niby jest, ale...najchętniej autorzy jeżdżą po tych "spalonych", o których już można napisać wszystko, a i to z dużą ostrożnością ( tak, tak - wiem, ci z koalicji uważają  inaczej!). Za to "w dziedzinie opozycji" złośliwych ciekawostek jest nie tylko - ile wlezie, ale też jest to zapodane z wyjątkowym jadem.

A już najbardziej zabawna facecyjka - to samo ulubione określenie "Kaczafi"...Bardzo śmieszne. Najbardziej chyba dla gości, grillujących z autorem...dobra, daruję sobie wypominki, nie mój grill.

Nigdy autor nie zastanowił się, jak tego "Kaczafiego" odbiera tzw. "szary człowiek"? Co mu się snuje po głowie, jeśli w porządnej gazecie porządny dziennikarz...no, itd? Przecież - zdaniem tegoż "szarego człowieka" - bez powodu nie używa się określeń deprecjonujących, dołujących polityka już z samego założenia.

A następnie słychać larum ( prawdziwe, czy nie) sięgające niebios - "Kaczor znowu nie wygra! Jak on to, do cholery, robi?"

Ano, tak - że nikogo nie interesuje, co ma do zaproponowania. Nie tyle chodzi o szklany sufit, ile o "akwarium", w którym ogladamy JK. Jak Czereśniakowe "wedle trzech buczków" - niby takie same, ale przez szybkę.
Przez tę szybkę nie przedrze się głos.

Nikt, albo niemal nikt ( wywiad raz w roku niewiele zmienia), nie jest ciekawy, co ma do powiedzenia sam Kaczyński. Nikt nie daje mu trybuny. A jeśli sam Kaczyński nie jest wyrywny w tej kwestii, wciąż pozostaje pytanie - dlaczego nie jest?

Wiem, wiem -"Kaczafi" to tylko dowcip, a autor dla plebsu przecież nie pisze! Jeśli gamoniowaty czytelnik (wliczając w to samego Kaczyńskiego)"nie czuje bluesa" - jego strata.Tylko...jakoś nie pamiętam, żeby nawet Żakowski stosował tego rodzaju zagrywki, cokolwiek innego popełnił. A jeśli nawet - to jest zły wzorzec.
M o ż e  czymś ten dowcipas różni się od poziomu Palikota, czy Niesioła, ale ktoś mądry musiałby mi wytłumaczyć różnicę.

Trzeba przyznać: na ogół jednak nawet tym dziennikarzom, którzy usiłowali rozpaczliwie "płynąć z głównym nurtem", za wszelką cenę unikać "smoleńskiego obłędu", itp - jednak wyraźnie ciemnieją podniebienia.

Sytuacja wskazuje, że na placu boju z tarczą ostanie się jednak oszołom Macierewicz and &, a wszystko, co wskazywało na to szeroko opisywane oszołomstwo - dość gwałtownie bierze w łeb. "Zdrowy rozsądek" i niedawna wiara w polityczny rozum Putina - również.


Pozostaje tylko odrobić, odsłużyć  i pomyśleć: samo nie zrobi się nic. I nikt, na całym bożym świecie, nie zrobi ani za nas, ani dla nas niczego, czego nie zrobimy sami. To już chyba wiemy?

Wracając do Piaseckiego - ma facet fart, że nie ogląda niespełnienia się tamtych serdecznych marzeń. Jeśli nie przyczynili się do tego dziennikarze, to kto, na litość? Różnica jest taka, że w Polsce nie ma przymusu - nie budujemy Biełomorkanału, a sprawa przyzwoitości i - chyba  - rozumu, nie mówiąc już o patriotyźmie, wciąż jest wyborem indywidualnym.

I powinien być łatwy: dalej kochamy nasze mafijne, służebne wobec jednej, czy dwóch partii badziewiactwo,  ochoczo dojone coś, zwane omyłkowo państwem?
Czy potrzebne nam jest jednak - zwłaszcza w obecnej sytuacji - państwo prawdziwe, nawet jeśli będzie biedne? Z prawdziwymi obywatelami w miejsce tępych lemingów, których wyprodukowała nam starannie nasza przedziwna oświata?

Bo tę "produkcję" trzeba szybko dokształcić. Bez prasy się nie da. Szkoda czasu na głupoty.


 "Hannibal ante Portas". Jeszcze może nie pod naszymi "portas", ale...mając to, co mamy w sejmie, w rządzie, ale także - wśród bliższych i dalszych "przyjaciół", nakazuje jednak czujność.

Myślę, że ten, kto kształtuje dusze, musi być przyzwoity do samej stępki. I że tę przyzwoitość należy przełożyć na język zrozumiały dla większości, także tej, co "żywi i broni". Żeby ta większość, na ogół niema, wiedziała, co powinna czynić, gdyby jednak zaszła potrzeba.

Ale jeśli to się spieprzy, nie padną żadne pytania: ani - w co się wierzyło, czy nie wierzyło, ani - na kogo się głosowało, czy z kim się grillowało.

Ktoś o coś pytał "kołtunożercę", Boya - Żeleńskiego? No, właśnie!










 

mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości