mona mona
2641
BLOG

Fałszerstwo udokumentowane. Nie widzicie?

mona mona Polityka Obserwuj notkę 36

Wszyscy zastanawiają się jak sfałszowano wybory. Zupełnie tak, jakby pytający oczu nie mieli, bo byle fotka stołu, przy którym liczono głosy, pokazuje to najwyraźniej!

Ludzie, patrzycie - i nie widzicie tego, co macie przed oczami?

Wybory zostały sfałszowane absolutnie na tzw. chama, bez żadnej finezji, bez cienia wstydu.
 
Czytając wszystkie powyborcze lamenty zastanawiam się - naprawdę lamentujący nic nie wiedzieli? Nie było żadnych sygnałów, powodów do niepokoju, do zastanowienia? Muszę zapodać: dziwię się, bo ja wiedziałam o niecnych zamiarach, powiedzmy - ze źródeł Bardzo Dobrze Poinformowanych. Moja dzika puszcza jest pełna takich "źródeł", takie to dziwne miejsce.

Ciekawość mnie zżerała żywcem. Wychodziłam ze skóry, p.t. - JAK to zostanie zrobione, ale tego już się oczywiście nie dowiedziałam. Niemniej - mniemałam, że to będzie przekręt wielce finezyjny, a zastosowano prosty chwyt socjotechniczny - "ludzie są niecierpliwi".

Jeszcze chwilę ponudzę, dobra?

W ostatnich wyborach prezydenckich wiernie trwałam na posterunku - do 2. w nocy, czyli do kolejnej konferencji PKW. I wciąż w oczach mam taką scenkę: prokurator Jaworski ( przed powołaniem do Trybunału nigdy nie był sędzią) podaje aktualne wyniki i ogłasza, że oto prowadzi Jarosław Kaczyński. Oczekuje chyba okrzyku zgrozy, ale...oczekiwanej reakcji - "ani du du", jak mawia lud. Albo reporterzy są zmordowani, albo...no, cóż, doskonale wiedzą, że do rana jakoś się tę "pomyłkę wyborczą" wyreguluje. Jednak zdenerwowany Jaworski powtarza ze zgrozą w oczach: "prowadzi Jarosław Kaczyński!"
 I znowu - bez rekacji. Na naiwnych nie trafiło...sama kiedyś nie bardzo bym się wzruszyła.

Ten dinks pewnie gdzieś w sieci jest, ale - jak wiadomo - linków nikt nie otwiera, więc ciekawi sobie poszukają sami.

Mając tę zgrozę Jaworskiego w pamięci liczyłam się oczywiście z możliwością, że PKW coś pokombinuje, ale przecież pokombinowało już wcześniej, godząc się na niesprawny system, na który zawsze można zgonić wszystko, co należy. Niczego więcej jednak się nie spodziewałam.
Na ten system sama zgoniłam przedziwne wyniki - czegóż trzeba więcej, kiedy ma się  t a k i e  wygodne narzędzie?

I wtedy zaskoczył mnie Piechociński, który płótł, niczym Piekarski na mękach, o przepięknym zwycięstwie jaku skutku równie przepięknej kampanii wyborczej, urządzonej szczególnie ukochanym "frajerom"...
To akurat gadał, bo musiał, ale zaskoczył mnie rzewnym rozżaleniem nad nieszczęsnymi "tysiącami członków komisji", którym wredna  opozycja zarzuca nieuczciwość.

Ki diabeł?
 Nawet mi to - jeszcze wtedy - przez myśl nie przeszło! Myślałam, że sam niewydolny system liczenia głosów wystarczy - więc czemu gada głupoty? SKĄD wie, że o fałszerstwa posądzeni będą jednak członkowie komisji, przynajmniej niektórzy? Jeszcze nikt ani jednym słowem nie wspomniał o takiej możliwości - a Piechociński już się odżegnuje?
 
Ale gość z rozpędu powiedział coś więcej, mianowicie - że "więcej niż jeden krzyżyk postawiony w "książeczce" unieważnia również głos oddany na PSL".
Więc - "czego się czepiacie, głupcy i oszczercy?" Tak to jakoś zabrzmiało.

Wprawdzie Piechociński to rodzaj "gajowego": też gada "na okrągło", byle dużo i bez większego sensu - ale coś mnie jednak zastanowiło. Pomyślałam sobie, że  - jeśli pies jest gdzieś pogrzebany - to właśnie tu.
 Bo wyglądało na to, że jednak głosy oddane na PSL wcale nie wyglądały na szczególnie unieważnione - wynik był iście imponujący.

Trochę faktów, trochę impresji: byłam na wyborach, ale ja z boru, nie - ze wsi.
Nie bywam tam, tak samo dobrze jak "w powiecie", nie znam ludzi, więc wynotowałam nazwiska - i po nazwiskach szukałam "swoich", po czym starannie złożyłam cholerną "książeczkę" na pół - i tak ją wrzuciłam. Nie miało prawa nic z niej wypaść, nawet po otwarciu urny i wysypaniu zawartości. Większość osób ( jeśli nie wszystkie) zrobiło tak samo: "książeczka" nie mieściła się najzwyczajniej w otworze urny i trzeba było ją złożyć, aby w ogóle wepchnąć ją, gdzie trzeba. Jednak cała operacja wyszukiwania nazwisk trwała na tyle długo, że zdążyłam sobie popatrzeć także na poczynania innych wyborców.

Ludzie  bardzo się naszukali, naoglądali tego "wynalazku", a co bardziej zniecierpliwiony oczywiście stawiał krzyżyk na pierwszej stronie, czyli na PSL-owskiej "okładce". Kto zresztą czyta nagłówki ???

To był jeden z "haków", ale o tym już wiemy. Prosty i skuteczny.

 PSL nie cieszy się na wsi szczególnym mirem, ale..."przynajmniej swój", cholera z nim...Co nie znaczy, że - kiedy już się człek połapał - nie postawił krzyżyka na tej liście, którą wreszcie znalazł. A większość była pewna, że nic nie szkodzi: przecież pokazywali w telewizji, że jeden krzyżyk jednej liście!
 
Zaś z tyłu siedziała bezradna "obserwatorka", widząc od świtu te manewry - i nie mogąc zrobić nic.

Komisja, już z samego założenia, nie potrzebowała specjalnie się trudzić: wystarczyło "przekartkować" i przelecieć oczkiem: więcej niż jeden krzyżyk w tym pomysłowym badziewiu - cała "książeczka" unieważniona. Pozostało odłożyć ją - w całości - na właściwe miejsce, bo przecież stanowiła JEDNĄ listę!
Odłożyć jako nieważną!

Tymczasem na zdjęciach widzimy "książeczkę" starannie rozpakowaną, kolorowe kartki leżą osobno. Białe, PSL-owskie - owszem, też. I tak też są liczone.
 Nie wiem, jak państwo, ale ja nie podpisywałam swoich list - wiec skąd komisja wiedziała, już po rozpakowaniu i rozwaleniu list, na której z luźnych "książeczkowych" kartek mój głos jest ważny? Jakie były przykładowo - moje intencje?  Bo mój ewentualny podpis byłby jasnym dowodem, że spieprzyłam sprawę, stawiając więcej niż jeden krzyżyk w "książeczce".


 Ale od momentu, w którym tę "nibylistę" rozpakowano i liczono odrębnie krzyżyki na każdej z kart, zamiast ją, zgodnie z zasadami, unieważnić w całości - sam Duch Święty nie mógł wiedzieć, na której liście postawiłam swój WŁAŚCIWY, ważny krzyżyk.

Nie zgadzała się tylko liczba krzyżyków, prawda? Było ich więcej niż wyborców, przynajmniej w moim obwodzie. Bo to widziałam na własne oczy!

Co więc unieważniono, na jakiej podstawie - i dlaczego, wbrew gadaniu Piechocińskiego - "nieważność" nie dotyczyła kartki PSL, o czym świadczy sam idiotyczny, niewiarygodny wynik?

Mniemam, że dalszy bałagan z przedziwnym, niedziałającym programem służył właśnie temu, aby zmęczeni liczeniem "na pieszo" ludzie machnęli ręką - " niech się dzieje, co chce! Nie ja odpowiadam za ten ogólny bajzel, w którym i tak nikt niczego się nie doliczy -  chcę wreszcie do dooomu"!
Ale ktoś przecież został na miejscu?

Oczywiście listy, jako niebędące drukiem ścisłego zarachowania, drukowane w "zaprzyjaźnionych" zakładach, w ilościach zgoła niewiadomych, też mogły trafić tam, gdzie były porzebne. Tak samo dobrze mogły zostać skserowane - zresztą nawet razem z potrzebnym krzyżykiem we właściwym miejscu. Sprawdzał to ktoś?

Dysponentami i wiernymi opiekunami oddanych głosów zostali....kandydujący. Przynajmniej na poziomie gmin.
Jaki nowożytny Machiavelli wymyślił taki dinks, żeby "strażnikiem prawdy" został sam zainteresowany?

Cuda się zdarzały, zwłaszcza na wyższym poziomie, tam -gdzie walka szła na noże, a zbyt wiele czujnych oczu starannie pilnowało głosów. Ile było tych cudów...chyba łacno można policzyć.

Możliwa jest każda wersja wydarzeń, poza tą oficjalną, zupełnie nieprawdopodobną.

Ale osobiście mniemam, że rzecz rozegrała się głównie w komisjach, a clou wieczoru stanowiło rozwalenie tej "nierozerwalnej, stanowiącej jedną listę książeczki". Winien jest ten, kto wydał komisjom "właściwą" instrukcję.

Is damnum, dat qui iubet dare - Ten wyrządza szkodę, kto nakazuje ją czynić
Is fecit, cui prodest - Ten uczynił, komu przynosi korzyść.

 

 

 

 

 

mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka