mona mona
2280
BLOG

Cud mniemany, czyli nie zapłaczę nad Lasami Państwowymi.

mona mona Polityka Obserwuj notkę 57

Jak mniemam, ktoś nie zarobi na ustawie o lasach państwowych, która - jak na razie - zdechła w sejmie. Oby na zawsze...ale przypuszczam, że wątpię. To jest duża kasa, a chętni ślinią się na samą myśl o niej. Tak zwani "Oni" już są w ogródku już witają się z gąską, więc nie odpuszczą.


Co mi do tego? Osobiście - nic, ale dzieje się tyle, że jasne dla mnie jest - "to nie tylko czuć, to wyraźnie śmierdzi".

Co mianowicie widzę?
Rozpacz i gniew ogarniają ludzi w mojej najbliższej "parafii", a nijak nie można się dowiedzieć, czemu robią im krzywdę.

Oto nagle, bez słowa ostrzeżenia, prowadzący tu, nad moimi jeziorami, jakąkolwiek działalność gospodarczą, od zwykłego sklepiku począwszy, na letnich barach, cukierenkach, etc, etc, etc skończywszy - wszyscy dostali obuchem w łeb. Obuch zwie się oczywiście wypowiedzeniem dzierżawy, praktycznie z dnia na dzień. Dostali je wszyscy - jak leci. Wszystko, co istnieje - ma zostać zburzone. Howgh.

Wypowiedznie jest od nadleśnictwa - żeby było jasne, więc nie wierzę też w "świętość" Lasów Państwowych, cokolwiek by nie gadali ich bonzowie. Mnie wychodzi, że to jest walka psów pod dywanem, a chodzi o to, komu dostanie się ochłap, jeśli ustawa przejdzie - i otworzą się "możliwości", używając najbardziej delikatnego określenia.

Jest tak:
"Nowych" tu właściwie nie ma, właściciele prowadzą te swoje małe przedsiębiorstwa "od wieków". Biedniejący ludzie w sąsiednich miastach i miasteczkach, na ogół bezwodnych ( co najwyżej - basen)  tłumnie przybywają nad jeziora, bodaj na weekend, urywają się na kilka wolnych dni. Nie da się pogodzić prowadzenia letniego barku z pracą zawodową, więc te sklepiki i barki są podstawą  egzystencji właścicieli. Jak to w turystyce bywa...

Nikt nikomu nie wyjaśnił - co właściwie się dzieje. Prote, suche wymówienie, basta.

Ledwie jedna hiobowa wieść obiegła okolicę - przyszła następna: ci tłumnie przybywający, przynajmniej ich część, mają tu swoje leśne chatki, odziedziczone po zlikwidowanych ośrodkach wczasowych. Ośrodki sprzedawały swój majątek, to znaczy domki wczasowe i całą resztę: stołówki, magazyny, etc -  każdemu chętnemu, byle szybko.
 
Tu dygresja - skaż mnie Bóg - nie wiem, dlaczego: ceny za wynajem, przynajmniej niektórych domków, były kosmiczne, często równające się ( aktualnej, dopiero co płaciłam !) cenie hotelu w eleganckim "badzie", więc niech mi nikt nie tłumaczy, że dotychczasowy właściciel  - na przykład zakład produkcyjny, a wszystkie istnieją i mają się świetnie) miałby do interesu dokładać. No, ale to czasy słusznie minione ( już niewiele można sprzedać...), kiedy wyprzedawało się majątek zakładów do ostatniego kibelka, nawet jeśli nie sprzedawało się samych zakładów.


Ci, którzy kupili domki -  też dostali wypowiedzenie - "chałupa na plecki - i won".

Telefony się grzeją, bo pomysł iście idiotyczny.
Nikt nic nie wie, poza jednym: ma tu być las. "Zaorzą - i zasadzą las" - mówią miejscowi Aborygeni - "a co im tam".... To tak, jak - nie przymierzając - "noszenie drwa do lasu". Akurat lasów tu nie brakuje, a całe mecyje, czyli teren zabierany ludziom, nie przekracza kilku hektarów.


 Z tym, że jest to kilka hektarów w pełni uzbrojonych za ciężką kasę, z podciągniętymi mediami - a ciągnąć te wszystkie wynalazki współczesności trzeba było z daleka. Do najbliższej wsi jest kawał drogi.

Wracając do rzeczy - ludzie płaczą, wściekają się, szukają możliwości protestu, ale...nikt nic nie wie, poza jednym: nikt z tych nieszczęśników nie miał własnego terenu. Ośrodki dzierżawiły ziemię od nadleśnictwa - i tak pozostało po sprzedaży majątku. Zmieniło się tylko jedno - wszystko niemal marnowało się w oczach, kiedy wiadomo już było, że ośrodki pójdą pod młotek. A stosowne nadleśnictwo mówi po prostu - "nie" - i szlus.

Pamiętam pierwszy rok, kiedy przepiękny ośrodek już był bezpański, a jeszcze niesprzedany, rozpadał się w oczach, a nas ogarniała rozpacz nad tym marnotrawstwem...Wybite okna, zerwane okiennice, podarte firanki fruwające na wietrze, poderwane przez wiatr dachy, zniszczony korty tenisowy...jakieś wałęsające się psy...

Kiedy mówię o rozpaczy, tej szerzej pojętej - nie przesadzam.
Płacz rozlega się jak Europa długa i szeroka: to przepiękny teren, ukochany przez mnóstwo ludzi. Tu wychowały się nasze dzieci, mieszkające, już wtedy od - powiedzmy - Paryża, Amsterdamu, nawet Tel Aviwu - po Psią Wólkę, ale całe wakacje spędzały właśnie tu. To jest ich miejsce ukochane, gdzie można wciąż odetchnąć dzieciństwem, gdzie wpadają z całej Europy, aby się spotkać, bodaj na chwileczkę. Wciąż tu wracają, bo już nigdy nie znajdą takich przyjaciół, jakich znajduje się, rosnąc wspólnie - od pieluch.

Więc rodzice kupili dla nich te domki, wyremontowali je, zrobili z nich istne cacuszka. Niektóre były zdewastowane straszliwie, remonty pochłonęły mnóstwo pieniędzy - a działo się to przecież na oczach wszelkiej maści pracowników  nadleśnictwa! Chłodnym okiem patrzyli, jak ludzie inwestują, podpisywali stosowne umowy - i milczeli.

Oczywiście wiem, że "kwestie sentymentalne" nikogo nie wruszą, napisałam to, bo po prostu musiałam!
 
Od razu zeznaję - jakoś nie wierzyłam w inwestycje na tzw. "cudzym gruncie" ( to się tak właśnie nazywa - "naniesienie na cudzym gruncie"). Kupiłam ziemię.

Nie wierzyłam, bo widziałam nie takie rzeczy, wysiadując tu od wieków: widziałam, jak cwani chłopi sprzedawali prywatny las jako działki. Jak najbardziej notarialnie, z całym nabożeństwem! Teren dzielono, wytyczano granice działek, leśnicy przyglądali się całemu przedsięwzięciu, doskonale wiedząc, że nie wolno tam postawić nawet malutkiej przyczepy "Niewiadów", jeśli nie stoi na kołach, gotowa do wyjazdu. Nie mówiąc już o większych obiektach.

 Widzieli, że ludzie na własny koszt podciągają tam energię, za straszne pieniądze - bo wszędzie daleko, od Boga i ludzi. Nabywcy byli pewni swego - przecież zapłacili, mają akt własności!
A potem stawiali domki, domy - i wtedy dopiero zaczynały się interwencje - "wyburzyć". Już pomijając straszliwe kary za wycięcie zdechłego, marnego drzewka.
 Więc właśnie dlatego nie wierzę w to, że Lasy Państwowe nie mają interesu w tym, żeby ustawa przeszła. Bardziej do mnie przemawia - że chodzi tylko o jej zapis, w odpowiednim kształcie.

I nikt mnie nie przekona, że w miejscu zburzonych dawnych świetlic, barów, wypożyczalni sprzętu, sklepów, zaopatrzonych we wszystkie media - jakiś "nawiedzony" będzie sadził las w lesie, że te kilka hektarów jest potrzebne Polsce jak powietrze do oddychania - kosztem oszukanych ludzi. Przemawia do mnie to, że jakiś cwaniak zwietrzył świetny interes.

Baaardzo jestem ciekawa, jak sie to wszystko skończy...
 

 

 

 

 

mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka