mona mona
3281
BLOG

O "mendiach", sądach i walce plemion

mona mona Społeczeństwo Obserwuj notkę 94

Sprawa Łukasza Warzechy nie jest wyjątkiem.
W tym wypadku chodziło o wrzące emocje pokonwencyjne, zawód i wściekłość "mendiów" po objawieniu się publisi Andrzeja Dudy, który zaserwował niespodziewane grande entrée.

Tylko, że parę dni wcześniej zdarzyła się podobna historia.

Kłamstwo, przybierające wszystkie cechy bezczelności, jest już w Polsce czymś tak normalnym, że trzeba mieć wrażliwe ucho, żeby w ogóle zwrócić na nie uwagę. Na ogół kwituje się rzecz wzruszeniem ramion, na zasadzie "mam kopać się z koniem?"

Słuchałam, przypadkowo zresztą,  programu radiowej "jedynki", stałej pozycji pod tytułem "Sterniczki". Jest  zapis, więc jeśli ktoś ma cierpliwość: http://www.polskieradio.pl/7/476/Artykul/1372297,Sterniczki-polskie-prawo-chroni-przed-przemoca

A jużci! Przemoc psychiczną zastosowano nawet w tym programie.

Audycja z gatunku "normalki" dla mainstreamu: prowadzący plus trzy przeciwniczki ( w tym oczywiście Małgorzata Fuszara) przeciwko prof. Sadurskiej, prowadzona również w sposób typowy: każda z pań może się wypowiedzieć, poza oczywiście Sadurską, której prowadzący przerywa w sposób natrętny, powiedziałabym - ordynarny w tym natręctwie.

Panie sprowadzały uchwaloną dopiero co "ustawę o zapobieganiu przemocy" do roli niemal boskiej ręki, czuwającej nad bezradnymi ofiarami, a już zwłaszcza nad "stroną ekonomiczną". Prof. Sadurska głównie miała do powiedzenia to, że w polskim prawie istnieją odpowiednie zapisy, chroniące przed każdego rodzaju przemocą domową.

Ale gdzie tam...

Całość sprowadzono tylko do tej jednej sprawy, czyli domniemanej bezradności wobec przemocy - na tyle prowadzącemu - spryciuli "starczyło czasu". Oczywiście ani słowa na temat "płci kulturowej", czyli - czy pan Stefan Niesiołowski będzie się nazywał Stefania Niesiołowska, jeśli mu przyjdzie taki kaprys, ani - co z dziećmi, przymusowo kształconymi w "kulturze gender".
W ostatnim słowie bodaj pani minister wytłumaczyła prof. Sadurskiej, że jest "pisówką".
Doprawdy żałosne...

Powiem banał: nie obchodzi mnie, z kim - i jak - ktoś sypia. Nie obchodzi mnie, jak ludzie się rozliczają, jak normują życie osobiste. Natomiast obchodzi mnie to, że narzucają, a przynajmniej usiłują narzucić innym, zwłaszcza dzieciom, gejowską propagandę.

Użyję krzyku: WIDZIAŁAM TE ULOTKI, KTÓRE ZOSTAŁY PODRZUCONE DZIECIAKOM w krakowskiej szkole -ohydztwo na miarę gwałtu na nieletnich, przynajmniej na ich umysłach. Były to instrukcje w stylu "zabawy moczem i kałem".
One wciąż są w sieci. Jak chcecie - to poszukajcie. Po prostu - żeby zrozumieć, w czym rzecz. Jeśli o taką równość i wolność chodzi polskiemu sejmowi...


Wracając do rzeczy -więc co z tą małżeńską "ekonomią?"

W moim środowisku ludzie jakoś rzadko się rozwodzą, choć...środowisko, jak środowisko: każdemu kończy się czas "słowików, bzów i westchnień do księżyca", a życie toczy się dalej. No, jakoś tak się układa.
Nie ma to - o dziwo - nic wspólnego z religią  czy "wyznaniem politycznym"  - z naszej piaskownicy ludzie rozpierzchli się na wszystkie partyjne strony, a jednego zawlokło nawet... do PSL.

Ale z dwoma rozwodami miałam jednak do czynienia, a ponieważ sprawy majątkowe w jednym wypadku były poplątane ( spadki, dziedziczenie, takie tam...), więc wszyscy rzucali się do komputerów, żeby sprawdzić stan prawny: jesteśmy takimi samymi plotuchami, jak cały świat, bo oczywiście od tego są kancelarie adwokackie. Ale fakt - kobieta naprawdę była trochę bezradna...nawet idąc do kancelarii - trzeba mieć głowę trzeźwą i nabitą potrzebnymi faktami. Trzeba było jej tę głowę nabić, czym trzeba.

Kwestię wolności, równości, szacunku nakazuje Konstytucja. Ale życie jest życiem, więc...

Z tego rzucania się do komputerów został mi zapis w notatkach.Oto, jak jest z tą małżeńską ekonomią, według KRiO:

Art. 31. § 1. Z chwilą zawarcia małżeństwa powstaje między małżonkami z mocy ustawy wspólność majątkowa (wspólność ustawowa) obejmująca przedmioty majątkowe nabyte w czasie jej trwania przez oboje małżonków lub przez jednego z nich (majątek wspólny). Przedmioty majątkowe nieobjęte wspólnością ustawową należą do majątku osobistego każdego z małżonków.

Tu może dodam ciekawotkę: to sięga daleko. Tak daleko, że "przedmioty majątkowe nieobjęte...itd) mogą być na przykład kamienicą, przynoszącą dochód, czy innym hotelem lub pensjonatem.

Nieruchomość  stanowi własność ( powiedzmy - odziedziczoną) jednego z małżonków - ale pobierany z wynajmu czynsz należy do rodziny: taki sam dochód, jak wszystkie inne, nawet środki zgromadzone na funduszu emerytalnym.
Dalsze ( kolejne) paragrafy stanowią, że małżonkowie współdziałają w sprawach zarządzania majątkiem wspólnym, którym może wprawdzie zarządząć jedno ( założmy, że drugie jest zbyt leniwe, czy nie ma możliwości), ale ma obowiązek co najmniej informować "jak sprawy stoją", a już na pewno  nie czynić drugiemu, co samemu niemiłe.
Są od tego wyjątki, jednak nie pozwalające na krzywdzenie rodziny: nawet w razie spodziewanego rozwodu nie wolno zaspakajać wierzyciela z części, która teoretycznie przypadnie dłużnikowi po rozstaniu. Nie mówiąc już o tym drugim małżonku i jego części, jeśli nie dał zgody na zaciągnięcie długu.

Współmałżonek oczywiście nie może sobie gromadzić kasy rodzinnej na osobnym koncie, a rządzić wolno mu się wyłącznie w kwestii kasy potrzebnej do "wykonywania zawodu" - z każdą głupią sprawą nie będzie latał do drugiego "współmałżonka" taksiarz, który musi choćby zatankować. Wszystko inne - drogą sądową, jeśli trzeba.
 
Jest więc chroniony współmałżonek? Po mojemu - jest i żadna konwencja nie jest tu potrzebna. Potrzebny jest uczciwy sędzia, o co coraz trudniej.


Ustawa z dnia 29 lipca 2005 r: "Sąd w wyroku orzekającym rozwód  na żądanie jednego z małżonków może nakazać eksmisję drugiego z nich. Powodem jest tu rażąco naganne zachowanie, które uniemożliwia wspólne zamieszkiwanie".

Sąd nie musi się martwić, gdzie podzieje łobuza. Może go oświecić w sprawie najbliższej noclegowni!


No i tak dochodzimy do uczciwego, lub mniej uczciwego sądu. Dlaczego więc, mając takie narzędzie w ręku, sądy dopuszczają do tego, że to kobieta z dziećmi ucieka z domu?

 

Oto przykład elementarny:

Drugi rozwód, z którym się spotkałam w bliskim, choć nie najbliższym otoczeniu - to właśnie taka sprawa: "naganne zachowanie", czyli pan, który  k o c h a ł  ubliżyć i uderzyć, zachowując na zewnątrz wszelkie pozory przyzwoitości, a pani, oczywista "victima losu" - bardzo mu w tym zachowaniu pozorów pomagała.

 Aż przyszła kryska na Matyska: pan wmeldował się do domu, zaczynając od progu litanię "słów ogólnie uznanych...", chyba nie mogąc się już doczekać przejścia do działania ręcznego.
Nie zauważył, biedaczek, sąsiadki siedzącej w kąciku.Wprawdzie zmienił biegusiem słownik z "q..." na "kochanie" - ale mleko się rozlało, rzeczona sąsiadka zrobiła piekło - i na tym nie poprzestała: przy pierwszych odgłosach kolejnej awantury wezwała policję, przestając udawać, że nie słyszy wrzasków - co do tej pory czyniła. Po czym - zrobiła to przy następnej awanturze, czyli wezwała policję po raz kolejny.

Nie było już możliwości ukrycia faktów: ofierze wytłumaczono, co należy: to nie jest jej wstyd! Jest głupią babą, narażającą otoczenie na "roztrój sumienia", praktycznie nie dając jej wyboru.

 Sprawa trafiła do sądu, pani uzyskała rozwód, ale tak się rozochociła, że zapragnęła pozbyć się obcego już człowieka, który niegdyś przyszedł do jej własnego, zresztą świetnie wyposażonego domu -z teczką. Zwykle się dodaje - "z rowerem" - ale roweru w serwisie nie było.

No i co zrobił sąd? Damski, na oko niemłody, doświadczony!

Zeznawali policjanci, wewani niegdyś na interwencję, zeznawalli sąsiedzi, którzy przestali udawać i "nie wtrącać się", and inni świadkowie - bo sprawa już zdążyła nabrzmieć.

"Wysoka sędzina" uznała, że...zaczeka, aż zakończą się sprawy karne, założone z interwencji tych samych policjantów, którzy właśnie zeznawali, że byli świadkami pobicia.
 "Bo tak, bez wyroku...A może niewinny?"

Sprawy karne toczyły się od póltora roku, a mogły potrwać drugie tyle.
Do tego czasu osobnik mógł swobodnie mieszkać w domu, do którego przyszedł z wspomnianym neseserkiem i jednym groszem nie przyczynił się do wzbogacenia tegoż domu o cokolwiek.

Inna sprawa, że znał już konsekwencje, wiedział, że może iść po prostu siedzieć - i trzymał rączki przy sobie.

Ale...skąd mógł to wiedzieć z góry ten "damski" sąd, który pozwolił mu na pozostanie w domu krzywdzonej kobiety, już jako obcemu, od dawna rozwiedzionemu człowiekowi? Jakim cudem mógł to przewidzieć? Na ogół chęć przemocy jest cechą charakteru ( czy umysłu) sprawcy, z zasady trudną do kontrolowania, jak każda patologia. A jeśli kto - to właśnie sad powinien być w tej materii wykształcony, bodaj przez doświadczenie.

 Jakim prawem moralnym kierowała się sędzia, doprawdy trudno zgadnąć.

Więc nie opowiadajmy głupot, że jakakolwiek ustawa ochroni człowieka przed głupim ( lub przekupnym) sądem. Może weźmy się za zidiociałe sądy, choćby przez publiczne piętnowanie takich wyroków. Telefonem każdy umie się posłużyć, tzw. "wszyscy święci" podają kontakt pod hasłem "jeśli widziałeś, lub wiesz", czyli żadna sprawa.

I powiedzmy sobie jasno: w sejmie walczyło jedno plemię przeciwko drugiemu, z samej czystej złośliwości, nie dostrzegając prostego faktu, że ktoś tam walczy o "poglądy", za które bierze kasę - jak wiadoma marszałkini Nowicka.

Przecież nie chodziło temu zwycięskiemu plemieniu o Polskę, o jej sprawy, o krzywdzenie bezradnych kobiet i dzieciaków, którym każe się na siłę udawać tę inną płeć, a które przychodzą do domu z płaczem - bo inne dzieci śmieją się z "wybranych" do eksperymentu małych delikwentów. I niech się cieszy osoba wybierająca, że nie chodziło o moje dziecko: jeśli jej kazali - niech zmieni robotę.

Jedno plemię ma większą pałę - i uważa, że musi przyłożyć. Profilaktycznie, póki może. Bo "po nas choćby potop".
 
A rozum? Rozum zostawiło się tymczasem w szatni. Zabrało się tylko puder, szminkę i...zegarki.

 

 
 

 

 

 

 

 

mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo