mona mona
826
BLOG

Draka draką - a sondaże swoje...

mona mona Polityka Obserwuj notkę 10

Wiem, powinno być o „Nocnych Wilkach”, albo o drace z Komorowskim, ale nie będzie. Doskwiera mi coś znacznie poważniejszego.

Oby mi jęzor skiełczał…  Nie powinnam pisać tej notki. Nie powinnam, ale od tego nic się nie zmieni.

Jest tak: jak niektórym wiadomo, mieszkam w dzikiej puszczy, mam mało kontaktów z ludźmi „z ulicy”. Nie ma tu zresztą żadnej ulicy, a w mojej okolicy wygrywa na ogół PiS. Nawet nie bardzo jest z kim gadać, jeśli większość ma podobne preferencje.*

Mogę podać namiary, może notka stanie się bardziej zrozumiała, przynajmniej dla niektórych: gdybym obrała właściwą trasę na spacerze z psami – bez problemu dojdę leśnymi steczkami do miejsca, w którym odbywały się „Seminaria Lucieńskie”. Ośrodek, ukochany przez Lecha Kaczyńskiego ( a dziś starannie zapomniany), znajduje się niedaleko szosy, ale tuż za nim – istny „Polesia czar”: jeziora, czahary, wsie zagubione w niezmierzonym, leśnym morzu, gdzie nie docierają gazety, a internet działa, jak mu się akurat zachce. Zakładając, że ma kto z niego korzystać: młodzi wyjechali…

Dla ludzi „z mojej parafii” kampania Dudy – to żadna kampania. Nie mają zielonego pojęcia, że w ogóle mogą się spotkać z kandydatem.

Takich wsi, zagubionych w lasach, jest w Polsce znacznie więcej, niż mieszczuchowi się zdaje.

Nie tak dawno zastanawiałam się ( a jak wiadomo - nie jestem w tym osamotniona) – jak to się dzieje, że Komorowski wciąż ma niemal nienaruszony „dorobek” procentowy. Oczywiście raczej nie wygra w pierwszej turze, ale… pozostańmy przy tym „raczej”. Intrygowało mnie, przez prostą ciekawość kto i dlaczego wciąż chce na niego głosować. Zakładając, że ludzie mają uszy i oczy…  jednak dziwne.

No i właśnie się dowiedziałam. Było tak:

W pustym lokalu ( mam na myśli brak interesantów), w którym załatwiałam pewną sprawę, urzędująca pani – ni z gruszki, ni z pietruszki – oznajmiła, że chyba nie będzie głosować. Nie ma kandydata. W ogóle to głowa ją boli na sam widok „gadających głów” w telewizorze, w związku z tym przełącza „bodaj na największe głupoty”, aby tylko ich nie oglądać.

Raczej nie uprawiam propagandy wyborczej dla jednoosobowej publiczności,  ale… panie, które nie mają kandydata, zwykle gwałtem potrzebują się wypowiedzieć, jeśli tylko znajdą tzw. „wolnego słuchacza”. Inaczej nie miałyby potrzeby zaczepiać obcych ( no, niemal) ludzi. Już się z tym spotkałam: najczęściej domownicy są zdania wręcz przeciwnego, albo zwyczajnie panią przeganiają, razem z jej troskami wyborczymi. Pomyślałam – „dobra, niech sobie ulży”.

 

Nagle mi jednak się przypomniało, że mój własny domownik prowadzi rodzaj gry ( czytaj – robi sobie jaja): jeśli ktoś mu się nie podoba… nazwijmy to - „z twarzy”, zarzuca wędkę. Ma nosa, bo z reguły delikwent oznajmia, że „jak on widzi Kaczora, to…”

- A co panu zrobił? Jakiś argument? – pyta.

Argumentów na ogół brak. No, tak już delikwent ma. Na tym dyskusja się kończy, ale pozostaje wniosek p.t. „ kiedy ja widzę tego Kaczora, to…” – wniebowzięta mina męża – argument nie padł.

Spróbowałam metody z panią, oznajmiając bezczelnie, że  nie życzę sobie, żeby rządząca mafia rozdarła wszystko, co jeszcze pozostało do wyszarpania Polsce. Więc ja mam kandydata: w dobrym i złym głosuję na PiS.

Zadziałało: pani, ciut zresztą oniemiała, powiedziała „tak, ale… kiedy widzi Kaczora”, ja spytałam, co pani złego uczynił, pani – że nic, ale… no, nie lubi go – i już.” A szerzej -„ Czasem nie potrzeba powodów, albo się kogoś lubi – albo nie”. A już jak widzi Macierewicza - koniec świata!

- A dlaczego? – pytam.  Ano, bo pani nie wierzy w żaden zamach.

- No, ale jeszcze nikt niczego nie udowodnił, – mówię oględnie -a jeśli Macierewicz ma jednak rację? – Pani wzrusza ramionami – niemożliwe.

Właściwie miała to być zabawa w „nie lubię Kaczora” – ale trochę mnie poniosło.

- Czyli pani wie na pewno, że samolot wielkości pani podwórka ( przypadkowo wiem, skąd pani wyszła „w wielki świat”), spadł z wysokości… ooo, tej kamieniczki za oknem, w bagno – to rozleciał się w tym bagnie na milion kawałków i zabił wszystkich pasażerów? Wyjątkowo złośliwe bydlę było z tego samolotu, prawda?

W tym momencie córka, która ma mało cierpliwości, wyciągnęła mnie za frak z lokalu pani, z którą zresztą – już w biegu - wymieniłyśmy pożegnalne, uprzejme uśmiechy.

Koniec żartów. Nie twierdzę, że tak mają wszyscy. Dudzie jednak rośnie, więc coś się w tej kampanii dzieje, ale mnie wciąż dziwiło, że Komorowskiemu nie spada, albo spada niewiele.

Mój wniosek jest taki: ludzie nie są aż tak głupi, „a nawet znacznie głupsi” - jak twierdzi Lis. Ludzie wiedzą swoje, pewne rzeczy już nie wydają im się prawdopodobne, ale nie są gotowi do przewartościowania, utartych przez przemysł nienawiści, własnych pojęć. Nie jest łatwo przyznać, że „kochane szkiełko” robiło panie w konia przez wiele, wiele lat, że ukochany wódz zrobił panie i panów w kolejnego konia – zwiał, porzucając wyborców, za bakszysz w euro.

 Bo ludzie uwielbiają liczyć cudze pieniądze – i akurat w tej kwestii nie mają wątpliwości co do intencji niedawnego idola, choć skrzętnie omijają temat. Jeszcze trochę, a sami uwierzą, że – skąd, nie mają pojęcia, że funkcjonowała tu jakaś postać pod tytułem Donald Tusk.

Ta „moja” pani nie jest prostaczką. Mniemam, że wyłącza programy, którym dotąd ślepo wierzyła, bo może usłyszeć, nawet w „mendiach głównego ścieku” coś, czego tam wcale nie szukała, a co świadczy, że pozwoliła zrobić z siebie idiotkę. A to zwyczajnie  boli.

Rozkradają Polskę? Tak, rozkradają, się wie. Tylko to nie jest pani przemysł ( w miasteczku nie ma ani jednego zakładu przemysłowego), więc panie i tak „nie lubią Kaczora”, a telewizor przełączają, żeby nie rozdrapywać ran.

Zdrowy rozum osoby wychowanej na leśnym pojezierzu, często bagiennym, uwiera panią, która przecież wie, że katastrofa po prostu nie mogła wydarzyć się w sposób, który jej „zapodają”: miała na rodzinnym podwórku taką samą brzozę, jak ta na działce Bodina. Zdaje sobie sprawę, że gdyby samolot wielkości „tutki” spadł z połowy jej wysokości w bagienny grunt – nie miały prawa zostać z niego… sorry za kolokwializm – wyłącznie przysłowiowe „g…na i kości”, nawet gdyby wywinął tego nieprawdopodobnego kozła, o którym się mówi w raporcie. Ona to wie, znacznie bardziej wie, niż mieszkaniec bloku, któremu inny blok zasłania perspektywę wyobraźni.

Pani to wie, ale… no, cóż, wydaje się, że w tę wersję wierzy też znamienita większość „rozsądnych” dziennikarzy, którzy bynajmniej nie mają „ piany nienawiści na czarnym podniebieniu”. Ci teoretycznie „rozsądni” też udają, że Macierewicz jest dla nich oburzającym oszołomem, a w ogóle – nic przecież nie wiadomo…Oczywiście poza oszołomstwem Macierewicza, które jest znane z tego, że jest znane.

Pani wie, że zwinięto jej oszczędności w OFE, które mogły być dziedziczone przez jej dzieci, gdyby pani nieszczęściem nie dożyła do emerytury.

Pani wcale nie chce biegać do roboty jako 67-letnia, najczęściej już schorowana babcia, bo tym samym może zablokować miejsce pracy swojemu, czy nawet cudzemu dziecku ( a nawet wnukowi!), pominąwszy już, że miała zupełnie inne plany na starość. Wie, że z braku możliwości jej dziecko wyjedzie na brytyjski zmywak, a jej, po tej codziennej harówce do późnych lat, nie będzie miał kto w domu podać przysłowiowej herbaty. Pani wie z autopsji: dzieci sąsiadów już wyjechały. I nawet te, które wyją z tęsknoty, nie wrócą – bo do czego?

Pani wie o wszystkim tym, o czym wiem ja, „pisowska pałkara”, ale ją ta wiedza straszliwie uwiera: ja wiedziałam od początku, od pierwszych nieprawdopodobnych obietnic Tuska. Jej zawaliło się nagle wszystko, w co wierzyła, ale także to, na co miała nadzieję.

Więc pani musi kogoś uznać winnym tego nagłego nieszczęścia. Wszystko - od „zielonej wyspy” pełnej dumy i sytości począwszy, na emeryturze pod palmami skończywszy – okazało się bzdurą totalną, a ukochany przywódca nie jest – co mogłoby jednak dać satysfakcję – „królem Europy”, tylko jej wyśmiewanym pachołkiem.

Ktoś musi być winien całemu rozczarowaniu pani.

Ofiara została wyznaczona od dawna, powiedzmy jasno – podana na tacy. Pani nawet wie, że to jest niesprawiedliwe, ale…

- „Kargul to wróg najgorszy!”

 -„A wróg! Ale swój wróg, na własnej piersi wyhodowany. Po co szukać nowego, jak stary jest pod bokiem?”

No i to jest clou sezonu. Od tak dawna zakodowano w polskich głowach, że wszystkiemu winny jest Kaczor, że… „po co szukać nowego wroga?”

Pani ma sumienie, choć ze wszystkich sił stara się go nie używać. Więc „nie ma kandydata” – i to jest już wielkie ustępstwo wobec sumienia.

Jeśli jednak pójdzie na wybory (a pójdzie, w tym miasteczku ludzie robią to, co robią inni ludzie – a większość boi się nie pójść), pewnie chwilę pomyśli nad kartką, zanim  postawi krzyżyk. Potem zagłosuje - przeciw Kaczorowi.

Po co szukać nowego wroga, jeśli pod długopisem jest stary?

Reasumując – to kontrkandydat powinien panią przekonać. Ale jak? Wszystko, co ma do powiedzenia - pani wie, wcale nie jest idiotką. Może mógłby ją porwać urokiem osobistym, serdecznością, jakimś nowym pomysłem w bezpośrednim spotkaniu?

„Moja” pani pracuje w miasteczku, może nawet zobaczy jakiś plakat, może nawet pójdzie obejrzeć sobie kandydata, ale cała jej rodzina, dokładnie tak samo, jak rodziny większości mieszkańców miasteczka, mieszka w lesie, gdzie nie dochodzi prasa, młodzi uciekli, starzy nie korzystają z Internetu – i nie mają pojęcia o spotkaniu. Itd, itd.

Oni by przyszli przyjechaliby z najgłębszego interioru,  gdyby było co zobaczyć, bo samego kandydata już widzieli i słyszeli: mają telewizor.

Kampania o takim ciężarze gatunkowym powinna być wzorowana na państwowych uroczystościach przedwojennych, a w szczególnych przypadkach nawet w oprawie liturgicznej, z udziałem – bodaj – harcerzy. Byłyby dzikie tłumy, a kandydat nie musiałby latać od miasteczka do miasteczka, To miejscowi Aborygeni tłumnie ściągnęliby do niego.

Ale już nie będzie. I nie będzie tych tłumów.

Jeśli ktoś dobrnął do końca – mam pytanie. Zgadnijcie, kto komu zadał pytanie treści następującej:

„- Co prawica powinna zrobić, by nie powtórzył się scenariusz z czasów, gdy pan był ministrem? Wielu czytelników o to pyta, wielu się obawia, że po wygranych przez PiS wyborach znowu ruszy fala przemysłu pogardy.”

Dla ułatwienia zapodaję- pytanie ukazało się w jednym z nielicznych, uważanych za prawicowy, tygodników, a ja, z niekłamany zdumieniem, dowiedziałam się, kto jest autorem „przemysłu pogardy”. Wyszło mi, że – między innymi – ja, głosując choćby na Lecha Kaczyńskiego.

Co ma pomyśleć „moja” pani, jeśli to przeczyta?

 

*Czy ktoś wie coś na temat wyników w mazowieckim? Bo wciąż nie wiem, jak głosowałam – i co ztego wyszło. Szukam intensywnie, ale bezskutecznie. Bardzo proszę, może ktoś ma dostęp do tej tajnej wiedzy?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


V

mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka