mona mona
631
BLOG

Dziennikarstwo raczej zdumiewające.

mona mona Polityka Obserwuj notkę 11

 

Na "salonie" zalogowałam się pierwszy raz, kiedy do cna wnerwiła mnie Monisia i musiałam odreagować. A ponieważ mieszkam na bezludziu, znalazłam sobie to poletko – „salon”, uprawiając je niegdyś solidnie i pracowicie. Pospołu z innymi, którzy stopniowo stąd znikali. Ale nie o tym mowa.

Jeszcze wtedy, „z pewną taką namiętnością”, kłóciłam się z telewizorem, co zresztą do dziś uprawia mój ulubiony małżonek. Aż przyszedł dzień, kiedy doznałam olśnienia: jakoś dotarły do mnie rzeczywiste możliwości intelektualne Monisi - i uznałam, że nie warto na to coś tracić czasu.

Lisa przestałam oglądać, ale jeszcze wciąż podsłuchiwałam, włączając telewizor w pokoju obok mojej "komputerowej" kanciapy, serwując sobie trochę adrenaliny. Po czym doszłam do wniosku, że jest znacznie głupszy od Monisi, która - trzeba oddać jej sprawiedliwość - przynajmniej rzadko włazi, nawet VIP-om,  bez mydła. Lis, jak ogólnie wiadomo, nie ma przed tym cienia oporu, nie mówiąc o wstydzie. I tak dalej - eliminowałam sobie to wszystko, co mi niepotrzebne szarpało nerwy, nie dając nic w zamian.

Po co tracić czas na to potorocze, jeśli mamy prawdziwych, obiektywnych dziennikarzy, którzy – nawet w „zaprzyjaźnionych telewizjach” – mają odwagę głosić prawdę?

Ale, jak to bywa, kiedy wszystkie światła kieruje się na jeden obiekt, niechby zbiór obiektów, widać że farba odłazi, a atłas jest nieco przybrudzony.

Nie odmawiam przecież nikomu prawa do własnych poglądów, jednak te poglądy powinny być jasne, otwarte i przemyślane, jeśli autor jest publicystą. Tak, wiem, że to przypomina komusze gadanie o „krytyce konstruktywnej”, ale lubię wiedzieć, z kim mam do czynienia, zwłaszcza jeśli za to płacę.

Bo „nasi”, ci obiektywni i uczciwi, dają czasem taki popis, że ręce opadają.

Z mojej dzikiej puszczy po prasę jeździ się raz w tygodniu, więc czekałam długo: poprzednia edycja tygodników wyszła jeszcze przed wynikami.

Byłam pewna, że zwycięstwo Dudy odbije się echem radości, a bodaj satysfakcji na prawicowych łamach.

Hmm…  Opinie o wygranych wyborach, serwowane przynajmniej przez część publicystów,  wyglądają tak: „bardzo dobrze, że Jarosław Kaczyński siedział w jakimś Sulejówku, nie robił za Babę Jagę, nie straszył Smoleńskiem, czy pomnikiem na Krakowskim i Macierewiczem. No, wprawdzie zamącił wodę na Krakowskim po swojemu, ale to tylko drobny incydent”.

 I człek nieszczęsny znowu ma zamęt w głowie: nasz ci on, ten dziennikarz? Uczciwy i sprawiedliwy? Bo jeśli nie – po co mam spłacać jego kredyty?

Po pierwsze – to nieprawda, że JK siedział w mysiej dziurze. Obchody 10 kwietnia odbyły się jak zawsze, Jarosław Kaczyński akurat „straszył” Macierewiczem, czyli raczej go promował, niż chował do lochu, a w kampanii Dudy pokazywał się akurat tyle, ile trzeba. Była to jednak kampania prezydencka, z kandydatem którego wymyślił i namaścił właśnie JK. Ktoś musiał być w niej na pierwszym planie – i był.

Ale o to mniejsza. Ja mam inne pytanie: czy autorzy takich tekstów sączą nam medialną kroplówką przekaz, że mamy wyprzeć się smoleńskiej pamięci, bo to jest „obciach, równy moherowemu berecikowi”?

Odpowiedź jest prosta, znana:

„Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie,
Zapomnij o mnie…”

I nie sądzę, żeby to dotyczyło wyłącznie mnie.

A panowie – jak tam sobie życzą.

Natomiast jedno jest pewne: jeśli Jarosław Kaczyński stanowi dla panów problem, to życzyłabym sobie jasnego określenia – dlaczego. Wszystko już przerobiliśmy: JK nie stawiano innych zarzutów, poza tymi, w sprawie których ciągano po wszelkich możliwych prokuraturach Ziobrę. Nota bene, przysyłając mu tak kuriozalne wezwania:

Śledztwo dotyczy "ewentualnego przekroczenia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków przez nieustalonych funkcjonariuszy publicznych - prokuratorów, w bliżej nieokreślonym czasie".http://www.se.pl/wiadomosci/polska/ziobro-pod-lupa-

Nic z tego nie wynikło i mimo powtarzanych gróźb – nic dalej nie wynika. Więc chciałabym się dowiedzieć, dlaczego mianowicie mam się bać Jarosława Kaczyńskiego. Jeśli coś jest na rzeczy – powinno zostać napisane jasno. Bo to, co czytam jest dalszym ciągiem sączenia przemysłu pogardy, uprawianego przez BanTuskStan, niezależnie, czy szanowni autorzy zdają sobie sprawę z  tego, jak ich odbierają czytelnicy. Ja odbieram właśnie tak.

Po wtóre: niektóre artykuły przerażają. Już odpuszczę, daruję sobie nazwisko, ale szlag mnie trafia, kiedy czytam w tym radosnym dla wielu Polaków czasie, jak Lech Kaczyński „dał się wrobić”  w brukselską awanturę o krzesło, co skutkowało kolejnym waleniem w kraty z małpą w środku. Co się Polakom – „oj, nie podobało”.

Przepraszam, którym Polakom? W czyim imieniu mówi autor?

Dlaczego  w ogóle szanownemu autorowi przyszło do głowy, żeby tę  historię wyciągać akurat teraz? I dlaczego to śp. Prezydentowi przypisana zostaje wina za tę dość paskudną sprawę?

Szanowny  chyba dawno nie miał w ręku takiej małej książeczki, zwanej konstytucją. Tam jest napisane, że prezydent reprezentuje Majestat Rzeczpospolitej, co mu zresztą potwierdził ( bo musiał!), acz pokrętnie, Trybunał, łącznie z tym, że jak prezydent chce do Brukseli – to ma święte prawo. Nie jest wprawdzie napisane dosadnie, że rząd to tylko ludzie wynajęci do czarnej roboty, ale taka jest w praktyce rola rządu.

Za całokształt odpowiada prezydent, choćby zgodnie z art.151, mówiący o tym, że rząd składa przysięgę  wobec prezydenta.  Wobec uosobionego Majestatu Rzeczpospolitej.

 

Zgoda, konstytucja jest celowo ( i nie bez przyczyny – prezydentów mieliśmy różnych, jeden z nich wydał nam „wojnę polsko – jaruzelską”)) tak wykoncypowana, żeby rząd i prezydent wzajemnie sobie kontrasygnowali kwity, ale słowo „współdziałanie” Tusk chciał rozumieć jako pełne podporządkowanie się prezydenta jego tuskowym pomysłom, nie mówiąc już o jego tuskowych złośliwościach. Co było przynajmniej pół roku tłuczone na okrągło, przynajmniej na tym forum.

Czego tu autor nie rozumie, oraz - po co teraz wyciąga tę opłakaną historię, opisaną w kontekście wrednawym – nie wiem. Ogólne wrażenie jest takie: nasi prawicowi autorzy mogą się kłócić do upojenia z michnikoidami ( z czego robią sobie posłannictwo życiowe), ale ogółem chcieliby… Platformy „z ludzką twarzą”, że posłużę się starym sloganem. Bo PiS – to jednak obciach. Obciach – i już.

Po trzecie:

Nie jest to jedyny tekst w tym piśmie, w którym jakoś tak dziwnie autorom wychodzi, że Jarosław Kaczyński jest wprawdzie genialnym strategiem, ale najlepiej by było, gdyby odpalił miotłę i odleciał w siną dal, razem ze swoim  geniuszem i strategią.

Kolejnemu autorowi w tym samym tygodniku też wychodzi, że wprawdzie mylił się, nie przewidziawszy wygranej Andrzeja Dudy, ale wszystko przez Jarosława Kaczyńskiego, który nie tylko uprzejmie, a niespodziewanie zamilkł, ale nawet w końcówce nie wyskoczył z jakimś tekstem, jak ten o Angeli Merkel.

No, dobra, niech stracę – może nie wszystko przez milczenie Kaczyńskiego, parę innych powodów złej prognozy wyborczej autora też się przyczyniło.

Mam tylko jedno pytanie, w kwestii Merkel: czy bardzo się pomylił Jarosław Kaczyński pisząc to, co pisał?

Doczekaliśmy się, zdaniem autora, jakiś szczególnych awansów ze strony Merkel, mimo bicia pokłonów i oddawania się pod berlińską protekcję? Bo jeśli nie – to może w tych szczęśliwych dniach nie warto pisać byle czego?

Od jeżdżenia po Jarosławie Kaczyńskim mamy dosyć pracowników „mendiów”, mediów oraz innych osobników, zwanych na wyrost polskimi politykami. Moglibyście, panowie, trochę jednak wyhamować, bo w końcu do reszty przestaniemy Was lubić, szanować i kupować.

 Od takich tekstów mam ewentualnie michnikoidy, których nie kupuję.

Podzielę się  jeszcze jedną impresją: cusik mi się wydaje, że Polska jest pęknięta nie tylko na wrogie plemiona. Jest pęknięta także na „struktury poziome”: w strefie podniebnej znaleźli się nie tylko politycy, zwłaszcza – jak dotąd – BanTuskStanu, ale także dziennikarze, jako swoista kasta, „czwarta władza”. To jest stwierdzeniem tak oczywistym, że aż banalnym.

 Kłopot w tym, że znaczna część dziennikarzy prawicowych bardzo dobrze się w tamtym miejscu umościła, a ich główny ból głowy polega na wykazaniu, że „moja prawda jest mojejsza” niż prawda „onych”. I mają rację – ich prawda jest trochę ładniejsza, trochę bardziej prawdziwa, tylko oni sami  bardzo się oddalili od zasadniczej części społeczeństwa, przestali to społeczeństwo „czuć”, przypominając sobie o nim od czasu do czasu. Głównie po to, żeby mu wytłumaczyć, jak bardzo niestosowne są choćby żądania wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, nie mówiąc już o przynależnościach do różnych ZCJK i innych, śmiesznych, a wielce moherowych „sekt”.

Osobiście jestem chętna, ale coś za coś: jeśli  otrzymam od panów trzymające się kupy wyjaśnienie smoleńskiej tragedii, nie polegające wyłącznie na sugerowaniu, że Macierewicz jest oszołomem, któremu przydałaby się jakaś przytulna piwnica. No, ewentualnie z Jarosławem Kaczyńskim do towarzystwa: JK wykreował trzeciego już prezydenta, więc niechby biedaczek odpoczął…

Panowie, zejdźcie na ziemię. No, chyba, że chcecie pewnego ranka obudzić się z Kukizem jako premierem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka