Kaczyński ma jednak taki węch polityczny, że Komitet Wykonawczy Angeli Merkel, zwany dla pozoru „polskim rządem”, zawsze w końcu wyjdzie na idiotów.
Sama byłam zdumiona twardą postawą Jarosława Kaczyńskiego w Sejmie, ale także własnymi odczuciami: jako przysięgła kaczystka powinnam murem stać za słowami mojego "idola”: pomagać należy tam, gdzie problem jeszcze da się rozwiązać. Jednak przecież żal mi tych dzieciątek, których nikt nie pyta o zdanie w sprawie ich życia, czy śmierci, na morzu i na lądzie. Tak samo zresztą, jak nie pytają ich matek. No, zwyczajny ludzki odruch!
Kaczyński ma jakiś zanik odruchów ludzkich? – zdumiewałam się po jego wypowiedzi.
Potem posłuchałam u „Piaska” łysego Misia i najpierw wyszło mi, że – aczkolwiek z oporami - gotowa jestem przyznać mu rację! Wyhamowałam wiedząc, że on coś kręci, jak zwykle, kiedy się rozpędzi w tym rozpaczliwym, paskudnym serwiliźmie. Misiu wyprawiał przeróżne łamańce, składał przysięgi, deklarował, czarował – ale i tak mu się wymknęło, że „oni wszyscy uciekną”.
Trudno, żeby przyzwoity człowiek był tego samego zdania co Misiu, więc poszukałam haka, który znalazłam bez wielkiego trudu: oto jego szefowa PEK, zwana wśród ludu raczej GE, z radością zgodzi się na wszystko, co każe jej Donald, mając niemal 100% pewności, że cały ten bajzel spadnie na barki następnego rządu. Swoją szosą mniemam, że tenże Donald obiecał jej ( a ona - Misiowi!) szybką ewakuację z tego dzikiego, niewdzięcznego kraju. Bo jeśli przegra wybory - a przegra – jak amen w pacierzu poleci także z partyjnego stołka.
I co? Wróci do Szydłowca? A gdzie wróci Misiu?
W tym miejscu podjęłabym trud zastanowienia się nad znaną sprawą dotrzymywania złożonych przez Donalda obietnic. A w tym szczególnym przypadku mam wątpliwości, czy Bruksela udźwignęłaby ciężar intelektu PEK, nawet gdyby „król Europy” rzeczywiście obiecał, a nawet – gdyby zamierzał dotrzymać.
Mając więc ten dylemat, postanowiłam użyć wyobraźni. Więc wyobraziłam sobie, że mojej, lub pobliskiej parafii trafia się z rozdzielnika rodzina uchodźców. I że będzie to niekoniecznie rodzina chrześcijańska – bo przecież nie musi być! To nie jest takie niemożliwe: parafie mają niemal obowiązek pomocy, a możliwości są. Znam w okolicy co najmniej kilka opuszczonych domostw w dobrym stanie: ludzie dostali dopłaty – i biegusiem pobudowali nowy dom, podczas kiedy stary jeszcze nie zdążył ulec dewastacji.
No i idzie pani Muslimowa do naszego wiejskiego sklepiku, a tam – szynki, kiełbaski, pasztety Bóg wie z czego, sery produkowane niekoniecznie zgodnie z regułami halal… a przynajmniej pani Muslimowa nic o tym nie wie. A wiedzieć musi.
Na sam widok tego świńskiego dobra pani Muslimowej wątroba wywraca się do góry nogami!
Nie kupi baraniny, bo skąd? Nic nie wie także o uboju kurcząt, które w sklepikach bywają. Nie wiem, jak u Was, ale u mnie wołowinę się zamawia, przeciętnego klienta na nią zwyczajnie nie stać. Czasem, ale rzadko trafiają się jakieś ochłapy z gatunku „rosołowego”, ale problem pozostaje ten sam: nie wiadomo, jak zwierzę zostało uśmiercone.
To tak, jakby Was potraktowano mięskiem z psa, nawet nie podjeżdżającym budą, albo – w ramach wyboru - dzwonkiem węża. Pani Muslimowa nie wie nawet, czy zwykły makaron, albo nawet ryż, nie został w produkcji skażony choćby parą, która wcześniej przemieszczała się nad czymś „nieczystym”. Halal jest muzułmańskim koszerem, pochodzi z tej samej Księgi, a jego przepisy są równie restrykcyjne.
Poza tym – co z tymi wszystkimi psami „w strefie rażenia”? Co z sąsiedzkimi chlewami, pełnymi świnek? Jak ona tu będzie żyć?
A kiedy już sobie wyobraziłam stan ducha pani Muslimowej, która – przez kolejne dni - nie ma czym nakarmić dzieci, nie mówiąc już o panu Muslimie, przypomniałam sobie filmiki z dworca Keleti: nie tylko tę żywność wyrzucaną na tory, ale także obrazki, na których gówniarz, synek jakiejś pani Muslimowej, pokazuje kamerze gest podrzynania gardła. A potem robi to kolejny, trochę starszy syn innej pani – powiedzmy – Ahmedowej.
Czym zawiniły tym nieszczęśnikom, wystrojonym w modne, markowe ciuchy, osoby przychodzące z pomocą? Czym zawiniliśmy my wszyscy? Bo ten gest był kierowany także do nas!
Przypomniałam sobie jeszcze coś: film Ewy Ewart o bojowniczkach z Gazy.
Po tym filmie długo nie mogłam zasnąć spokojnie. Gaza to szczególny temat, to prawda. Ale w ostatnich kadrach Ewart pokazała coś strasznego: oto obok jednej z kobiet inteligentnych, zaangażowanych, bojowniczek, która przed chwilą zupełnie rozsądnie omawiała sytuację, pojawia się jej nastoletni syn, z zieloną opaską samobójcy. Przed kamerami żegnają się na wieczność: chłopak idzie na akcję, z której nie wróci, a wierząca matka nie ma nawet nadziei na spotkanie w Raju: Koran nic nie mówi o miejscu kobiety po śmierci.
Matka jest spokojna, choć pod hidżabem łez nie widać. Chłopak – wręcz wesoły. Dodajmy: ta kobieta to znana bojowniczka, osoba rozpoznawalna, nie mogło być żadnej lipy w przekazie.
Nie wiemy, kogo dostaniemy z rozdzielnika. Nie znamy liczby, bo oto okazuje się, że ciągną tu miliony, których Angela nie pomieści nawet, gdyby bardzo chciała, więc muszą rozejść się po zdumionej i przerażonej Europie.
Mnie zastanawia jedno: dlaczego Jarosław Kaczyński o tym wie i nie omieszka stawiać sprawy twardo, a Komitet Wykonawczy, razem z jego ( sorry) członkiem, łysym Misiem – nie wie? I daje nam nadzieję, że „oni wszyscy” zwieją z Polski?
Owszem, wiedza nie przesądza o możliwościach. Nec Hercules contra plures, choć tu się wprasza inna wersja: „I Herkules nie pomoże, kiedy ludzi całe morze”.
Ale inne przysłowie mówi, że ostrzeżony – uzbrojony. Kaczyński o tym wie, nie wpycha nam prostej ciemnoty, nie odwołuje się do łzawych obrazków, kiedy wali się na nasze głowy przysłowiowe „Bóg wi co”.
Niemniej – część z tych ludzi to oczywiste ofiary wojny, niezależnie od tego, skąd zaczął się exodus, ani - kto ich na tę europejską ścieżkę wysyła.
I będziemy musieli tę żabę zjeść.