mona mona
1195
BLOG

O Trybunale, diabelskim lustrze i upartej Esce.

mona mona Polityka Obserwuj notkę 61

Może tak: ryba, jak wiadomo, psuje się od głowy.

Pomijam  litościwie choćby willę w Klarysewie, wyglądającą jakby przeszła przez nią Wielikaja Krasnaja Armia.  Wstyd oczywiście, ale… przecież nie pierwszy i – póki co – pewnie nie ostatni.  Dziwne tylko, że na Jamajce nic o tym nie napisano…

Są sprawy ważniejsze. Złodziejski klan odchodzi, choć „brzydko się chwyta”.

Słucham tych rozpaczliwych wygibasów, udowadniających, że „jak Kali komuś ukradł krowy…” – to dobry uczynek, ale jak Kalemu – to zupełnie inna sprawa. Jeśli rzecz dotyczy instancji najwyższej, czyli Trybunału Konstytucyjnego – to rodzi się w mojej głowie pytanie: jak to się stało, że wtedy, kiedy rzeczy się działy, kiedy Platforma wybierała sobie „najwyższych sędziów” z naruszeniem jasnych zasad, tak gładko łyknął to sam Trybunał, Sumienie Narodu? Którego rzecz dotyczyła bezpośrednio?

Szukam porównania – i tylko jedno przychodzi mi na myśl: andersenowska  „Królowa śniegu”, której pierwsza część to baśń o zaczarowanym lustrze, stworzonym przez podłego czarownika, zmieniającym w oczach patrzącego wszystko, co piękne i dobre – w własne przeciwieństwo.

Może przytoczę skutki, bo wielu z Was już bajek nie czytano. Otóż rozwydrzone czartowskie tałatajstwo jakoś zdołało smutnym ludziom wmówić, że lustro pokazuje rzeczywistość, którą zohydzało. No, taki „przemysł pogardy”, toutes proportions gardées.Czy Najwyższe Sumienie Narodu tak widziało manewry przy ich własnych kadencjach?

Ale tałatajstwo z bajki przedobrzyło: postanowiło poigrać czartowskim zwierciadełkiem z samym Bogiem. Bóg się chyba obraził, także na tych, którzy głupio uwierzyli, bo diabelski wynalazek spadł, roztrzaskał się na milion części, których okruchy trafiły do ludzkich serc i ludzkich oczu.

No i działo się dalej: zainfekowany lud widział wszystko na tak zwaną „odwyrtkę”: na przykład złodziejskie nasienie jako „naczynie sprawiedliwości”, a – powiedzmy - sprzedajny rząd  jako instytucję miłującą Rzeczpospolitą. Kara boska.

W bajce załatwiła sprawę jedna dobra dusza, mała dziewczynka.

 

W Polsce okruchy szatańskiego lustra utkwiły w ludziach na długo – ale wszystko się kończy: wielu przejrzało, ale pozostało wielu zupełnie obojętnych, choć złowroga prawda sama pchała im się w oczy i uszy.

Zostało także wielu zainfekowanych, nie licząc tych osobiście zainteresowanych. Więc stajnię Augiasza należy uprzątnąć tak szybko, jak się da, także po to, żeby żadna „Europa” nie wpieprzała się w nasze sprawy, sprzeczne z jej interesami.

 

Dlaczego sprzeczne? Po części wiemy, ale tylko po części. A prawda jest okrutna, dużo gorsza, niż nam się śni.

 

I teraz muszę na kogoś napaść. Zdziwicie się – muszę napaść na… Eskę.

 

Jest tak: Eska  współpracowała z św. p. Grażyną Gęsicką, najkrócej mówiąc – w opracowaniu planu rozwoju dla Polski. Jak zwał, tak zwał – kwintesencja jest właśnie taka. I ona wie, co państwo Tuska zrobiło z tymi planami, jak niszczyło naturalne, odwieczne struktury powiązań między małymi ośrodkami, rozsianymi po Polsce, miedzy wsiami ciążącymi do tych ośrodków, jak niszczyło odwieczny bieg rzeczy likwidując połączenia kolejowe, autobusowe, utrudniając choćby dojazd do pracy i zakłócając wszystkie, wypracowane przez wieki, drogi do naturalnych „ośrodków ciążenia”.

 

Miały za to powstać metropolie, jak domniemuję – z wianuszkiem faweli naokoło, bo prowincjusza szukającego roboty nie stać na mieszkanie w metropoli, a dojechać nie bardzo miałby czym.

 

Najważniejszą zaś metropolią w zamierzeniu Tuskolandi, miałby być… Berlin. Bo on jest najmłodszą stolicą, powstałą na skraju terenów nieodwołalnie zagospodarowanych choćby przez Paryż i Londyn.

Wszystko, czego rząd Tuska nie niszczył, wszystko, co miało dostać kasę – to zachodnia Polska, tereny niegdyś należące do Niemiec, stanowiące zaplecze „należne” metropolii berlińskiej.

A w przyszłości…

Na wschodzie – na mapach widnieje ogromna biała plama infrastrukturalna, z określonego jasno powodu: tam mieszka głupi, latający po kościołach „ciemnogród”. O ile zrozumiałam wykład Eski ( a znam go niemal na pamięć!) – to zostało po prostu tak określone w dokumentach!

 

 Tak to się zmieniało od czasów Gęsickiej – przez czas rządów Tuska & co.

 

Dobra, jeśli Eska zacznie pyskować – chętnie się zgodzę: tak, pisała o tym, uzasadniała, pokazywała mapki. Ale oszczędnym językiem architekta nie przekaże się całej grozy sytuacji, a mapki… połowa czytelników i tak nie bardzo załapywała – o co chodzi.

 

 Próbowałam to tłumaczyć, jak dziadek krowie na rowie: kobieto, powieś link do wykładu w Klubie Ronina, gdzie opowiadasz to, pokazując dokumenty, mapy, plany! Świetnym, swobodnym językiem, który zrozumie najgłupszy leming. I od czego włos się jeży – więc to jest niezmiernie ważne! Ważne jest, żeby ludzie wiedzieli!

 

Powiesiła? Nie powiesiła.

 https://www.youtube.com/watch?v=AuBbTeTx-4Q

No, to niniejszym to wieszam, nie prosząc Eski o zgodę, na co zaklinam się najświętszą przysięgą: na głowy moich dzieci. Nie prosiłam o zgodę, nie powiadamiałam Eski, robię to, choć to jest niejako kradzież myśli intelektualnej. Rozumiem, że się narobiła – ale po coś w końcu poświęciła ten czas? Chyba nie po to, żeby gniło tam, gdzie nikt już nie zajrzy.

I nie przepraszam.

Bo czasy są takie, że ludzie muszą wiedzieć, co nam szykowano.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Klub Ronina jest dla kumatych, ale nie wątpię, że kumatych tu nie brakuje. Więcej – że zajrzą tam ci, którzy na salonie szukają inspiracji do własnych tekstów, nie mając pojęcia, co pod tym linkiem znajdą. Bo gdyby wiedzieli – od dawna był czas na poważne publikacje.

W imieniu nieświadomej na razie Eski – zapraszam i zapewniam, że warto.

A sama Eska – no, cóż, najwyżej się obrazi.

 

 

 

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka