mona mona
2057
BLOG

Egzamin na prawo jazdy.

mona mona Polityka Obserwuj notkę 70

O dzisiejszych ważnych wydarzeniach napiszą wszyscy. Ale tym razem chciałabym  o czym innym.

W porannym programie radiowej „jedynki” usłyszałam rozmowę na temat prawa jazdy, a w niej - wieść, że kilkaset tysięcy osób jeździ w Polsce bez „prawka”. Ten temat mnie dręczy od jakiegoś czasu, mianowicie  od kiedy zorientowałam się, że ten niezwykle pożądany dokument nagminnie się kupuje. Ale zawsze  jakoś bieżączka polityczna wydawała się  ważniejsza. No i dziś temat od świtu zaczęło radio – więc samo się nasunęło.

Osobiście chyba nie znam osoby, której zaliczono egzamin bez „podpórki”, choć nie powiem, żeby wszyscy zaczynali od oszustwa. Wręcz przeciwnie:  każdy uczciwie próbuje, ale – jak ogólnie wiadomo - sprawa jest beznadziejna.

 „Podpórki” wyglądają tak: niektórym, zwykle  pięknym dziewczynom egzaminator  mówi, że wprawdzie osobie zgasł samochód w bardzo trefnym miejscu, ale… dziś są jej urodziny, więc – niech zna pana. Ot, taki kaprys, na zasadzie, że wszystkich oblać nie może. Ale tak naprawdę (zapodałam autentyk) –pan wiedział, że zabawa w egzaminacyjną ciuciubabkę z tą akurat dziewczyną nie jest bezpieczna.

Kolejnej „młodej”, też zresztą pięknej, zadano pytanie, czy „tatuś pracuje tam, gdzie pan myśli, że pracuje”. Tatuś pracował, więc na tej samej zasadzie nie oblano także  jej mamy, jako że robiły to prawko obie.  Swoją szosą -  obie są absolutnie pewne, że ciężko ćwiczyły, nie tylko w ramach jazd obowiązkowych!  Miały warunki , jako że ich dom znajduje się w miejscu, skąd można wyjechać na pola i inne, mało uczęszczane dróżki, co przynajmniej daje możliwości „obycia się” z urządzeniami  w samochodzie i  „płynnego” ich użytkowania.  Ale…  egzaminator jednak zadał to pytanie….

I to są trzy osoby, które znam, a które zdawały w Polsce i zdały „ z kopa”.

 Ściślej – dotyczy to osób, którym prawo jazdy zrobiło się potrzebne w ciągu – powiedzmy – ostatnich "nastu" lat. Nie zaliczam do tej grupy moich wiejskich sąsiadek, starszych, a nawet bardzo starszych pań, którym samochód był potrzebny od  zawsze, jako że mąż albo pracuje w lesie, najczęściej daleko od domu, albo po prostu w polu, wszystkie sprawy zawsze musiały załatwiać same, za „zakupowego” kierowcę  chłop nie mógł i nie chciał robić – a bez samochodu tu nie ma życia. O paniach młodszych wieści nie mam, ale tu się szanuje pieniądz, zna – kogo trzeba, więc myślę, że jakoś sobie radzą bez kupowania.

Nie zaliczam też w ogóle grupy kierowców starszych, którzy  zdawali w warunkach normalności. Ale chyba młodzi, dzisiejsze trzydziestolatki, też jeszcze zdawały egzamin jakoś normalnie. Pamiętam nagły wyrój samochodów pod moimi śląskimi oknami :  zawsze było miejsce pod wielkim, niejako reprezentacyjnym w tym niewielkim mieście blokiem. I nagle – tłok jak na giełdzie samochodowej! 

To był taki szczególny blok, w którym urodziły się liczne „pierwsze dzieci”, które razem dorastały na wielkim skwerze, gdzie – wśród starych drzew – mieściły się place zabaw. Właściwie wszystkie dzieci były zaprzyjaźnione. Kiedy wyrosły z podstawówki i przyszedł na nie czas dojeżdżania do najbliższego  dużego miasta – pewnego roku rodzice kupili hurtowo samochody. Podobno bilety miesięczne jakoś nadzwyczajnie podrożały…

Napisałam, że urodziły się „pierwsze dzieci”, ale nie traktujmy tego dosłownie: trochę starszych też było  - i to właśnie one, już zaopatrzone w to „prawko”, rozwoziły dzieciaki w pobliże szkół. Ale nigdy nie słyszałam o kupowaniu prawa jazdy:  toć wszystkim zależało, żeby delikwenci nie trzymali się kierownicy, ale naprawdę byli dobrymi kierowcami! Pamiętam, jak tatusiowie „ćwiczyli” z nimi na pustym, przykopalnianym placu, ale oczywiście i w mieście!

Jest tak:  ludzie uciekają z miast w miejsca, gdzie wszędzie daleko. Paniusieczki, dawniej robiące za damy, wożone  przez męża po mieście, nagle znalazły się w sytuacji, kiedy trzeba nie tylko zrobić  zakupy, ale odwieźć dzieci do szkoły, a przynajmniej dostarczyć je do gimbusa, autobusu, czy na przystanek metra. Nawet głupiego sklepu  nie  ma na najbliższym rogu, więc  zwykłe, codzienne sprawunki stają się koszmarem, jeśli torby trzeba dźwigać z miasta na własnym garbie. A jechać po nie do supermarketu ( zawsze gdzieś jest)… no, tak. Trzeba właśnie jechać, a do tego trzeba mieć stosowny plastik „uprawniający”.

Pominąwszy już fakt, że przecież – trzeba do pracy! Pan do swojej, pani do swojej.

I tak kolejne w rodzinie  prawo jazdy staje się koniecznością życiową.

Żeby nie było: nie są to sprawy, o których mówi się otwartym tekstem, bo nie dość, że przestępstwo – to jeszcze „ nie honor”, ale…  zawsze jakoś wyłazi:  jakiś synek – kandydat na kierowcę śmieje się ze starszej siostry ( a przy okazji - z mamy), że on – to ho, ho! Na pewno jemu nie trzeba będzie „załatwiać”. No, a kiedy „sprawa się rypła”, a on nie zdał trzeci raz – zabawa staje się nieopłacalna. Prawo jazdy znajduje się natychmiast, a mama znacząco rozkłada białe dłonie –„ trzeba to trzeba”.

Nikt nie pyta o detale, wszyscy po prostu rozumieją – trzeba było: dziecko ma uczelnię na drugim krańcu miasta, a w domu jest dziecko młodsze, które musi być „rozwiezione” do szkoły i na zajęcia przez  tego z rodziców, które jest na podorędziu.Czyli co najmniej przybyły dwa "prawka" w rodzinie.

Proszę mnie dobrze zrozumieć:  ta grupa ludzi to obywatele raczej świadomi ( choć głupków nie brakuje w żadnym środowisku). „Załatwiają”, bo muszą, bo WORD-y robią ich w straszliwego konia, co kosztuje zarówno  mnóstwo czasu, jak pieniędzy, bo wreszcie nikt nie lubi być ten głupszy. Ale także uczą swoich podopiecznych, poza obowiązkową nauką na kursie, oczywiście także w ruchu miejskim. Tłumaczą się, zganiając  na system amerykański, gdzie dzieciaki uczone są przez rodziców, w normalnym ruchu, a zdają egzamin mając wymagany wiek i oczywiście umiejętności. Czyli na „zdrowy rozsądek”.

 Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś delikwenta zatrzymał, ale pewnie w tym wypadku też sobie jakoś radzą. W każdym razie nowiutcy „użytkownicy szos”  szybko stają się  - jak wynika z mojego doświadczenia na miejscu pasażera, ale przecież także kierowcy ze stażem – porządnymi szoferakami.

Tylko ceny tego „załatwiana”, jak słychać -są kosmiczne:  tak wiele ośrodków zostało „przewietrzonych” z łapówkarzy, że…   ryzyko ma teraz odpowiednią cenę, choć zjawisko bynajmniej nie ustało!

Tak bardzo „odpowiednią”, że dla wielu osób ta cena jest zbyt wysoka.  Więc machają ręką na łaskę WORD – i po prostu olewają, liczą na „jakoś to będzie”.  No i mamy ich z tyłu, z przodu, z boku, także takich, którym tatulo dali trochę pojeździć, a rychło się okazało, że to była „bardzo mądra myśl”.

W WORD-zie zdanie normalnego egzaminu graniczy z cudem,  o czym wiedzą wszyscy nabrani. Ośrodki rozpanoszyły się, oszukując na potęgę, oblewają egzaminowanych zupełnie „na bezczela”. Mnożąc trudności tak, że – jak zapodają kontrole – ludzie zdają egzamin teoretyczny 80 razy ( w linku).

A te zapodane 34% zdających zawiera w sobie przecież tych, którzy „załatwili”! Do końca nie wiadomo, ilu z nich nie było w ogóle na kursie, bo prawdę mówiąc – wielkiego sensu to nie ma.

Nie ma tak, żeby w jakimkolwiek kraju  nie potrafiło zdać egzaminu 65% chętnych! Takiej ilości statystycznych idiotów nie znajdzie się nigdzie – czyli idiotami są ci, którzy usiłują nam to wmówić. Co więcej – bezkarnie pakują nas w sytuację, w której jeździmy między kierowcami, którzy kierowcami po prostu nie są.

A kontrole?  W mojej okolicy ( a „okolic” jest w Polsce nieskończona ilość)  policjant jest albo sąsiadem, albo kolegą, albo pociotkiem. Już kiedyś pisałam: kiedy czekam w kolejce u mojej fryzjerki, wiem o wszystkich ślubach, pogrzebach, narodzinach i oczywiście „porożu”, którego nabyli się niektórzy mężowie - co dotyczy trzech, czterech okolicznych miasteczek, nie licząc licznych wiosek. W interiorze wszyscy się znają.

Jak wsiada za kółko, znaczy – umie. Jego ryzyko. Policjant też człowiek.

Moim zdaniem - znowu przyzwolenie na tę WORD-owską bezczelność dało państwo, bo ośrodki są instytucją jemu podległą.

 

http://www.izbaosk.eu/index.php/wyniki-egzaminow-w-word-ach

http://www.scigacz.pl/gdzie,moge,kupic,prawo,jazdy,od,pewnej,komentarz,85576,264,cs.html

czasuhttp://www.polskieradio.pl/7/129/Artykul/1547311,Egzaminator-WORD-wcale-nie-tak-trudno-zdobyc-prawo-jazdy

 

 

mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka