Nie znoszę mądrzyć się w sprawach obgadanych do obłędu, od których wszystkim już kręci się w głowach, a w których i tak każdy pozostanie przy własnym zdaniu. Jednak wszystkie te wygiby wokół Trybunału Konstytucyjnego zaczynają przypominać czasy - wydawało by się – dawno minione, kiedy to do polskich spraw mieszali się najpierw „dobrzy sąsiedzi”, a potem już wprost – zaborcy lub okupanci.
Czyżby coś miało się powtórzyć?
Tylko króciutko: toć nawet pretekstem do rozbiorów Rzeczpospolitej, która uchwaliła sobie Konstytucję 3 Maja, włączającą w krwioobieg rzesze obywateli dotychczas niemal wykluczonych, a także ograniczającą prawo, w którym byle szlachetka z szablą na sznurku mógł zerwać Sejm, jeśli to pasowało jego „suwerenowi”, było targowickie oskarżenie o – proszę się nie śmiać - szerzenie „zarazków idei demokracji”.
Mimo wszystko zabawne, prawda?
Caryca Katarzyna, do spółki z Fryckiem Wielkim strasznie bali się „polskiego jakobinizmu”, a lekiem na to zło była kuratela …hmmm… europejska w postaci rozbiorów. Tak, tak, europejska – bo jednak tamtejsza okrutna, dzika, wynędzniała Rosja była uznana za część Europy znacznie bardziej, niż to późniejsze czerwone badziewie.
No, nie mogę się powstrzymać, nie przytoczyć „opinii wielkich” tamtego czasu:
Wolter zwracał się do Katarzyny w takich oto słowach - „Ciebie, Katarzyno, chwalimy, ciebie, o pani, wyznajemy”. Wprawdzie – jak sam twierdził - w zamian za niezwykle ciepłe, rosyjskie futra, ale zawsze. Niemniej z czasem rzecz odkręcał, twierdząc:
„Dałem się nabrać jak głupiec, kiedy szczerze wierzyłem, że… imperatorowa [Katarzyna II] porozumiała się z królem polskim, aby przywrócić sprawiedliwość dysydentom i zaprowadzić jedynie wolność sumienia. Trzeba się mieć na baczności z wami królami”.
Niestety, doszedł do rozumu już po rozbiorze, co Rzeczpospolitej pomogło, jak umarłemu kadzidło. A kiedy umierał, tak odpowiedział na pytanie spowiednika , czy wyrzeka się Szatana – „spokojnie, dobry człowieku, to nie czas na robienie sobie wrogów”. Bardzo cwany facet, nieprawdaż? I "oświecony"!
Sytuacja obecna jest o tyle przystająca, że historia znów powraca z szyderczym uśmiechem, a „mędrcy” czasów dzisiejszych mówią nam, że zakłócamy porządek europejski, że podpisaliśmy traktaty, że mają święte prawo dbać o naszą demokrację.
Czy możemy ich wysłać na drzewo? W każdym razie powinniśmy, razem z ich tubylczymi pupilami.
„Mędrcy” mają tu swoich korespondentów, ambasady, w końcu – bez wątpienia – wywiad. Są świetnie zorientowani w sprawie poczynań poprzedniego rządu, którego exelencje ( a czasem eminencje) bez bicia, ale także bez wstydu przyznały, że ich rządy doprowadziły kraj do stanu , znanego ogólnie jako CHDiKK. „Mędrcy” w swoich krajach uznają, że demokracja – to rządy większości parlamentarnej, wybranej przez naród w wyborach, ponieważ niczego lepszego od demokracji nie wymyślono. Ale rozumieją to wyłącznie w odniesieniu do swoich krajów.
W odniesieniu do Polski „mędrcy” przedstawiają rzecz w sposób następujący: jeśli w Polsce rząd „ma wszystko”, to drugiej stronie, tej od CHDiKK, należy pozostawić możliwość zablokowania tegoż rządu przez instytucję, mogącą obalić każde prawo, niwecząc wysiłek rządzących – bo opozycja też coś musi mieć. Tyle, że to oznacza – „mieć wszystko” dla tej strony, którą naród pogonił, a która ma kumpli w odpowiedniej instytucji.
Trybunał Konstytucyjny został wymyślony jako „sąd sądów” w okresie wrzenia po wojnie polsko – jaruzelskiej, a domagała się tego domagała się także „Solidarność”, wierząc jeszcze w przywrócenie mocy prawa, mocno zachwianego w stanie wojennym.
No, cóż – ludzie tak mają, w coś wierzyć muszą.
Tymczasem Trybunał poszedł własną, sprytną drogą, służąc każdemu „dobremu panu”, zagarniając coraz większe obszary, a w końcu mianując się czymś w rodzaju istoty boskiej, nieomylnej, nieodwoływanej, nie podlegającej ani karze, ani prawu, ani Konstytucji, która ma być dla niego źródłem władzy – ale tylko dotąd, dopóki to pasuje samemu Trybunałowi.
Nowa władza Trybunałowi zupełnie nie pasuje: wyrugowanie starych komuchów z rządów i cwaniaczków spod znaku PO – to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Nie zasługuje na tytuł sędziego ten, kto zagarnia „ na wyprzódki” kompetencje nowego parlamentu, obsadzając w sposób niekonstytucyjny miejsca dla politycznych kolesiów.
Tego się nie da wyregulować, to trzeba wyrwać z korzeniami: sprzedajnych, stronniczych sędziów, instytucje działające na rzecz byłych „chlebodawców”, nie liczące się ani z wyborcami, ani z Parlamentem.
I wtedy będzie święty spokój. Nie będzie awantur, nie będzie pretekstu do mącenia przez europejskich „Wolterów”, dla których ( jak dla klasyka) „polskość to nienormalność”, przynajmniej w wydaniu Polski suwerennej. Bo gołym okiem widać, że ta suwerenność jest dla „dobrych sąsiadów” największym bólem głowy.
Lemingom wszelkiej maści ku przestrodze: znajdźcie sobie w historii czas, w którym Rzeczpospolita komuś „pasowała”, choć brała na klatę każdą dzicz, krwawiąc, płonąc i wciąż odbudowując się ze zgliszcz, osłaniając to, co spokojnie mogło budować własne bogactwo ( jeśli nie wywołało sobie lokalnej wojenki), w pokoju budując dobrobyt.
To, co dziś zwiemy Zachodem.
A tak, na zupełnym marginesie - na słowo "komisarz" JEDNAK burzy sie we mnie krew.