mona mona
417
BLOG

Rząd zarażony mózgojadem?

mona mona Gospodarka Obserwuj notkę 22

„Może to bez te nawozy sztuczne, może był w szkole zbyt pilnym uczniem, a może wszystko bez te atomy,  że waryjota…. momy! -” śpiewał kiedyś Grześkowiak.

Wygląda na to, że jakiś waryjot, nafaszerowany „nawozami sztucznymi” ( a może naprawdę przeuczony), w najlepsze urzęduje w okolicach rządu, lub w jego szacownym łonie, wymyślając głupoty.

Kochany rządzie, długo na Ciebie czekałam, więc nie rób mi i wstydu i przykrości. Ogarnij się!

Ponieważ mam niedostatek wyobraźni, posłużę się konkretnymi przykładami. 

Zacznę od siebie: oto nabyłam niegdyś kawałek ziemi, nieco większy niż 10 arów. Dla nieświadomych – 10 arów jest warunkiem minimum  do uzyskania pozwolenia na budowę – taka ma być działka rekreacyjna.

 Tyle, że ja tu ostatecznie  zamieszkałam.

Tak konkretnie – nabyliśmy  gołe rżysko. Spróbujcie oddawać się przyjemnościom rekreacji na rżysku, nawet byłym, kiedy w słoneczny dzień jest to „puszcza Sahara” .  W majowe przymrozki  różnice temperatur między dniem a nocą  sięgają 20-30 stopni, czego nie wytrzymują nawet rośliny żywcem przeflancowane z Syberii, gdzie – jak już wiosna, to na full.

Tak więc nabyliśmy drzewka i własnoręcznie je posadziliśmy. Zwyczajnie: po to, aby roślinki nie dostawały w łeb raz przymrozkiem, raz  - bezlitosnym słońcem. Co zresztą dotyczy także ludzi. Nie wiem – jak gdzie, ale tu, u nas drzewa p.t. „owocowe” są  owocowymi wyłącznie z nazwy: rosną ale nie owocują, co już przerobili wcześniejsi amatorzy  wszelkich upraw. Pozostały świerki, brzozy, sosny, czeremchy, etc, etc, etc. Posadziliśmy dokładnie to samo, co wszyscy, którzy, kupili tu kawałek tego rżyska.

Czyli… posadziliśmy las, choć wcale nie mieliśmy takiego zamiaru. Ja się już stąd nie ruszę, ale nie wiem, czy- po moim najdłuższym życiu - moje dzieci znajdą tu pracę. Jeśli nie,  będą musiały „obiekt” sprzedać.

A komu, ja się pytam? Z całą pewnością mam na działce 10% „lasu”, więc – w myśl głupiej ustawy ( na szczęście wciąż w projekcie) – prawo pierwokupu miałoby  nadleśnictwo, za cenę przez siebie wyznaczoną.

 Problem w tym, że na tej działce jest normalny dom mieszkalny. Każą moim dzieciom zabrać sobie dom na plecy i opuścić teren razem z nim, czy nawet na to nie zezwolą? Bo według prawa – wszystko, co na ziemi, należy do właściciela. Jak rozumiem – przymusowego także. Pozwolę sobie nadmienić, że takich delikwentów, jak ja - jest w najbliższej okolicy MOJEGO jeziora około 500 sztuk. Ponieważ jest tu 80 jezior.... proszę sobie policzyć.

………………………..

Moi przyjaciele nabyli trochę więcej ziemi. Kilkadziesiąt ha po upadłym mazurskim PGR. Mieli trochę pieniędzy, zarobionych „na saksach”, kiedy dolar miał niebotyczne przebicie, ale byli czynni zawodowo, związani z miastem, a „ziemia jeść nie woła” – i w dodatku była za bezcen. Tak, czy siak – raczej jest to żwirowisko, niż ziemia, PGR też jej nie uprawiał.

Jak się już jest posesjonatem, myśli się – co zrobić z tym nabytkiem, bo ziemia „wciąga”.  Okolica piękna, więc  - może pensjonat? Na cholerę komu wielkie żwirowisko? Ziemia nadaje się wyłącznie do podzielenia na działki, a dochód  z tej sprzedaży mógłby wystarczyć na ewentualną inwestycję, kiedy już się przejdzie na zasłużoną emeryturę. Doświadczenie uczy, że zasłużona emerytura tak, czy siak – szybko staje się „starym portfelem”. Więc – jeśli już się ziemię ma…

Niestety, w praktyce nie będzie się miało, jeśli projekt zostanie uchwalony. Każdy głupi wie, że państwo – obojętne, jak się wabi jego kupujący przedstawiciel – płaci śmieszne grosze.Nici z inwestycji, która mogła dać pracę.

Po mojemu to jest wyzucie z majątku, na który ludzie  ciężko zapracowali. „Na obczyźnie” dularów za darmo nie dają.

 Czyli bolszewia w majestacie prawa. A dla delikwentów –ruina planów życiowych. Ja rozumiem, że o takich ludziach, jak moi znajomi, mówi się "cwaniacy, którzy się ustawili...". Czy aby na pewno?

Uprawiać ziemi nie miał kto, przynajmniej w olbrzymiej większości. Jeśli państwo chciało tę ziemię zalesić - co stało na przeszkodzie? Mieszkam praktycznie w lesie, więc wiem - zalesienie i utrzymanie upraw daje pracę, a praca była tamtym ludziom potrzebna jak tlen. Nie zrobiono nic, albo tak, jak nic.I inwektywy niczego nie zmienią.

………………….

Mojej młodej kuzynce ojciec zapisał regularne gospodarstwo: dom, jakieś warsztaty ( znam to ledwie z widzenia), plantacje malin, jeżyn, etc, etc. Spadkodawca jakoś sobie radzi – tam się urodził, kocha tę ziemię, wie - co nalezy zrobić,  wrócił na nią z miasta, po przejściu na wcześniejszą emeryturę. Oczywiście chciałby, żeby jego „miejskie dzieci” utrzymały tę ojcowiznę, ale co – jeśli nie potrafią?

Nawet jeśli zechce kupić sąsiad, to jaki ma interes, aby płacić „normalną” cenę, jeśli nad głową sprzedających wisi kiepska alternatywa, jakaś agencja, która – wiadomo - zapłaci grosze?

 Sąsiad też myśli, nie musi być altruistą. I byłby głupi, gdyby nie myślał.

 

Tak więc albo rząd, który dał sobie wcisnąć takie projekta, zaraził się gdzieś mózgojadem,  albo pozwala się wkręcać, nie myśląc o konsekwencjach. Bo to wszystko jeszcze się nie dzieje, ale jak się zacznie dziać… nie chciałabym, być w skórze rządu, który to firmuje.

Skończy się tak, że kolejny rząd ( czytaj – poprzedni, wzbogacony o jakąś Nowoczesną) z radością zlikwiduje wszystkie agencje i zadba o swoich, obdzielając ich wszelkim, odebranym ludziom  dobrem.

 Poprzedni rząd już przerobiliśmy – ale na skutek wymienionych działań – na mur  objawi się jak Feniks z popiołów. Bo był to rząd głupi, niedbały, „nierządny” i sprzedajny, ale do takich numerów się jednak nie posunął. Owszem,  był zamiar p.t. „prawo szlaku”, równie dobrze mający w projekcie normalne wywłaszczanie właścicieli na rzecz inwestycji  przy wydumanych szlakach turystycznych, ale słowo nie stało się ciałem. Dobra – być może na skutek przegranych wyborów, ale projekty niezrealizowane nikomu nie zdążyły zrobić krzywdy.

Podobno nadgorliwość  jest gorsza niż faszyzm, co polecam uwadze mojego rządu. Jeśli dalej chce być rządem.

Wszystko da się wymyślić, jeśli nie pragniemy "wrogiego przejęcia ziemi" przez zmasowany nalot cudzoziemców. Podobno człowiek wykorzystuje zaledwie 10% możliwości mózgu, więc trzeba uruchomić resztę zasobów. Bo taką sistiemą, zaczynając od krzywdzenia własnych obywateli, daleko się nie zajedzie. Najwyżej do następnych wyborów.

 

 

 

 

 

 

mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka