mona mona
3098
BLOG

Strach ma wielkie oczy.

mona mona Polityka Obserwuj notkę 46

Z rosnącym zdumieniem czytam, oglądam i słucham opinii  po „czarcim marszu”, a im więcej czytam, słucham i oglądam – tym niżej opada mi szczęka. Niedługo będę ją zbierać z podołka.

Ostatnią moją nadzieją na głos rozsądku, ale także znajomości literatury,  był  dzisiejszy „Salon polityczny”. No i co? No i - psinco…  

Dyskusja odbyła się w duchu zwalania winy na „wzięty w kleszcze” PiS, który czegoś nie dostrzegł w porę, nie odciął się, w związku z czym otrzymał w kuchnię.

 A panowie dyskutanci?

 Kiwnęli palcem, kiedy była pora? Bo… no cóż, jakoś trudno mi uznać ich wszystkich w czambuł za totalnych ignorantów. Na kierunkach humanistycznych trudno nie zetknąć się z tematami, które są -powiedzmy - kamieniem milowym w dziejach kraju.

PiS – jak PiS, myślę, że Jarosław Kaczyński doskonale wiedział, do czego sprawy zmierzają – ale jednak liczył na przyzwoitą robotę dziennikarską, która uświadomi przynajmniej części społeczeństwa, co w trawie piszczy.

No i się nie doczekał.

Bo, proszę szanownych, podobna akcja już miała miejsce i rozhuśtała  społeczeństwo na wiele lat.

 I to jest clou sezonu – wykorzystano  sprawdzony wzorzec, scenariusz awantur, dający paliwo  przynajmniej na wiele miesięcy! Zwłaszcza podlany sosem kłamstw i przebrany za „żałobę narodową”! To chyba stąd te błagania – „chociaż do stycznia!”. Jak można wyczuć – na parę takich imprez już rozpisano scenariusz.

Doprawdy, nikt tego nie kojarzy? Nikt, także z publicystów?

Nie będziemy więc przerabiać  całego Boya, ale troszeczkę – dla niekumanych –  nie ma zmiłuj, trzeba. W końcu było to 80 lat temu, świat się zmienił na tyle, że tamta” wojna totalna” stała się niemal bezprzedmiotowa, tamta publicystyka odeszła w zapomnienie.

Aż jakiś czarci pomiot wymyślił – jak tego wzorca użyć.

Rzecz działa się  we wczesnych latach trzydziestych, a impuls dał Boy- Żeleński, który zaczął wojnę z Kościołem ( bo nie z Bogiem), zupełnie jednak innym od dzisiejszego, walczącym o dusze, ale równie twardo o odbudowę własnej pozycji w niepodległej, ale zróżnicowanej wyznaniowo Polsce.  Z Kościołem, który jednak popełniał rażące błędy w tej walce o  te dusze katolickie, idąc na łatwiznę, unieważniając  ( bywało!) - jako „nieskonsumowane” – małżeństwa… z przychówkiem. I na tym tle powstały „Dziewice konsystorskie” .Inaczej  - w trudnych przypadkach delikwenci zmieniali po prostu wyznanie –  i wyprawiali wesele, co Kościół nie tylko martwiło i złościło, ale w jakimś sensie upokarzało.

 Tak, tak, wiem, Marszałek też. Bardzo mnie wzrusza Jego  wotum „Matko, dziękuję Ci za Wilno” w Ostrobramskiej Kaplicy – dokładnie tak,   jak na prawdziwego protestanta przystało!

Kolejnym etapem –  tu dochodzimy do sedna - była wojna Boya o prawo do bezpiecznej aborcji, zdecydowanie  na tle społecznym. I ten właśnie problem rozpętał piekło („Piekło kobiet”), głównie na łamach szalejącej prasy.

Ale wszak prasa jest dla czytelników!  Boy atakował kołtunerię, w tym -  złotoustych  moralistów, którzy - dawszy wyraz swojemu oburzeniu na  kobiety bezecne, którym się zachciewa zabijania niewiniątek  – udawali się wprost  do kliniki, do łoża „chorującej na aborcję” własnej partnerki, żony czy kochanki, nieważne. No, cóż, może przesadził, a może nie…

Kobiety bez środków, te  bezecnice, których nie było stać na klinikę, udawały się z problemem zupełnie gdzie indziej – i to jest fakt. I umierały – fakt kolejny. Co bynajmniej nie powstrzymywało następnych.

A Boy był lekarzem, niepraktykującym, ale świadomym sytuacji .

Należałoby dodać, że wojna nie tylko „wyjęła" kobiety z gorsetów, ale także rozluźniła obyczaje. Przeżywszy Apokalipsę ludzie chcieli żyć, bawić się,  świętować fakt, że już na pewno  nigdy człowiek nie wyciągnie broni przeciw innemu człowiekowi, bo świat ma na własnym garbie przerobione – jak się to kończy. Hmm…

 Po wojnie przyszedł kryzys, a jak się skończył – znowu był powód do radości. A środków antykoncepcyjnych niemal nie było, a na pewno nie miała ich zwykła „kobieta bezecna”, więc sprawa kończyła się tym, czym zazwyczaj się kończy.

Oczywiście upraszczam: świat zawsze działa w ten sam sposób, przynajmniej w sprawach męsko – damskich, tylko czasem nie robi się z tego „wielkiego hallo” – a czasem… czasem się radośnie odreagowuje stress.

W tych czasach akurat odragowywano.  

Niemal każdy wziął udział w tym zbiorowym  szaleństwie wojny obyczajowej – od lekarzy, polityków, społeczników, patriotów, oczywiście Kościoła - po dewotki, wysyłające na adres Boya obelżywe anonimy. Ale przede wszystkim – oczywiście używała sobie prasa, po obu stronach. I trwało to długo.”Piekło kobiet” ukazało się bodaj w 1930 roku, a jakie- takie rozstrzygnięcie prawne nastąpiło w 1934 roku. Nie było chyba sprawy bardziej działającej na nastroje.

Oczywiście nikt nie robił wtedy ulicznych maskarad, a już zwłaszcza przebieranek za żałobne wdowy – to byłoby uznane za jawną kpinę z czarnych sukni  okresu popowstańczego, będących symboliczną, publiczną żałobą po poległych, zakatowanych, zesłanych, a wreszcie po Ojczyźnie. I za te czarne suknie płaciło się represjami.

Wciąż uważam tę ukradzioną tamtym kobietom  czerń za bluźnierstwo, ale… głupich nie sieją, a te przebrane za żałobnice uliczne  artystki z pewnością nie rozumieją odniesień.

No, może  z wyjątkiem takiej jednej artystki,  pani Jandy, której ta świadomość jednak najwyraźniej nie brzydzi…

Jak wiadomo – nie ma gorszej zarazy od wojen bratobójczych, nawet jeśli się nie strzela! I o to właśnie chodziło „dziuniom”, które wyczuły pismo nosem.

Ale jak?

Jeśli nie skojarzyła kontekstu dziennikarska elita,  to nie przypuszczacie chyba, że jakaś „dziunia” – ćwierćinteligentka była w tym lepsza? Pewnie nie, ale przypadki chodzą po ludziach.

Na półkach z tanią książką w marketach typu „Biedronka” leży książka Sławomira Kopera „Afery II Rzeczpospolitej”. Nienawidzę marketów, ale to wino w „Biedronce”… Trudno się oprzeć, zwłaszcza cenom. No i książkom:  czasem coś można wygrzebać, jako że w moim miasteczku praktycznie nie ma księgarni.

Bez bicia przyznaję: w przelotce zauważyłam  słowo „afery” -- i się złapałam. Tonę w kolejnych tomach Cherezińskiej, co – w nadmiarze - jest jednak męczące, więc zażądało mi się afer…

I tak to chyba się odbyło: tą samą sistiemą książka traktująca o „aferach” wpadła w ręce jakiejś „dziuni”. A już zwłaszcza rozdział o Boyu, który „pisał świństewka” – jak wieść gminna niesie.  No i  książka okazała się gotowym scenariuszem do rozpętania podobnej afery.

Za rękę "dziuni" nie złapałam, ale głowę daję, że tak się rzecz ma-cała. Sprawdzałam - kto warzył w tym kotle, kto przygotowywał grunt, ale...chyba to miało być strzałem z kolubryny, bo materiału, zwłaszcza "przekonywujacego masy" znalazłam mało. Za mało, aby wyciągnąć kobiety na ulice.

Pomysł, jak mniemam,chwycił. Rozpisano go na uliczną awanturę, pewnie nie jedną – i oto mamy „czarci marsz”. A mieliśmy mieć „długi „czarci marsz”… Bo jednak wszystko dzieje się według tamtego rozwoju wydarzeń: obecni hierachowie niezbyt palili się do awantur, ale im to przypisano za bezdurno, werbalnie i  - powiedzmy  - wizerunkowo.

Bo czym innym jest ten krzyż w macicy?  Wieszak? Która demonstrantka w życiu słyszała o wieszaku, jako narzędziu aborcyjnym? Ohyda w oprawie tego spędu też ma swoje zadanie: człowiek jest wzrokowcem, hasła ulatują, ale obrazy zostają w pamięci. Im większa obrzydliwość  - tym bardziej wstrząsa człowiekiem i tym dłużej utrzymuje się w pamięci.

A co do moich ulubionych luminarzy dziennikarstwa, to jednak coś błysnęło: właśnie to o „kleszczach”, w których znalazł się PiS.

Nie uwierzycie, ale w projekcie Ordo Iuris ( no, dobra – obywatelskim) jakimś dziwnym trafem znalazły się podobieństwa tak jaskrawe, jakby ktoś żywcem ściągał z prawodawstwa tamtych czasów. No, na ten przykład – wymiar kar, przypadki wyłączenia z karalności, etc, etc, etc. Czyżby tu też posłużono się książką pana Kopera, jako podręcznym  źródełkiem ? Bo dokumencik skromny, dwustroniczkowy,  bez komentarza… Zupełnie nie wygląda na wiekopomne dzieło wielkiego zespołu prawników – czyli gremium Ordo Iuris.

Nota bene: kolejna wieść, może nie gminna, ale przeciwnie – „salonowa” głosi, że w tym gremium kręci się trochę ludzi od Giertycha, co wyczytałam choćby u Ufki. Nic na ten temat nie znalazłam, ale Ufce wierzę - nigdy nie spotkałam się u niej z kłamstwem.

No, jeśli tak – to jesteśmy w domu.

Wracając do naszych kochanych dziennikarskich mędrców – panowie, nie zaspaliście? Bo jeśli zaspaliście, to jesteście rozgrzeszeni, mimo wszystko. Znacznie gorzej byłoby, gdybyście wiedzieli więcej, niż inni– i nie kiwnęli palcem....

A na koniec – Jarosław Kaczyński to jednak jest gość ! Nie wystraszył się, choć  wiele ryzykował – i popsuł taką piękną awanturę!  Póki co -strach ma tylko wielkie oczy!

Swoją drogą książka Kopera jest świetna. Sprawa Boya to tylko rozdział, choć doskonale napisany.  Kupcie ją!

 

 

mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka