Ktoś słyszał o świetnych opowiadaniach Giovanniego Guareschiego o wiejskim proboszczu Don Camillo i jego zaciekłym wrogu i zarazem przyjacielu z partyzantki, komunistycznym wójcie Giuseppe?
Pytam, bo Guareschi to taki gatunek Wiecha ( a kto jeszcze zna Wiecha...), z włoskich lat 50-tych, więc mało kto to czyta. Opowiadania są przezabawne, wymienieni bohaterowie to dwa potężne chłopy, "wachlujące się" dębowymi ławami i stołami w razie konieczności sytuacyjnej. Wokół trwa walka polityczna, w której jednak używa się najprawdziwszej broni, którą - według ogólnych opinii -wkładają do rąk swoich mężczyzn kobiety.
Czemu mi się przypomina jedna z historyjek Guareschiego zawsze wtedy, kiedy widzę na zaimprowizowanej trybunie zagrzewające do boju "ciotki rewolucji"?
Bohaterką jednego z opowiadań jest 40-letnia Camilla , zawsze na swoim rowerze jedna z pierwszych na miejscu awantury, zawsze pierwsza do histerycznego wrzasku -"huzia, "zabij go", "na gałąź z nim", "pod ścianę", itd, itp. Nieszczęsny mąż delikwentki jest pierwszą ofiarą tego zapału rewolucyjnego, jako że na niego, poza samym wstydem, spada babska robota.
I oto na babę spada nieszczęście: ciemnym wieczorem - worek założony na łeb, a odwrotna strona medalu pomalowana na adekwatny, czerwony kolorek, bardzo zresztą trwałą farbą.
Oczywiście przez czas, który baba, siedząc w misce z rozpuszczalnikiem, przez kilka dni zmywa nieszczęsny rezultat przestępstwa, wściekły wójt szuka sprawców. Nie żeby był szczególnym miłośnikiem sprofanowanej Camilli, ale z partyjnego obowiązku!
Niestety, z czerwonego malunku na tyłku nieszczęśnicy niczego nie wyczytuje ani lekarz, ani wachmistrz karabinierów... Rada jest jedna, zawsze taka sama - strajk powszechny.
Nie śmiejcie się - we wsi nie ma przemysłu, strajk robotników rolnych - to głodne, niedojone, nie karmione i niepojone stada bydła, przerwany czas zbiorów, a broń jest zawsze na podorędziu.
Przechodząc do meritum: dla dobra sprawy rozszalałemu wójtowi ujawniają się sprawcy - Don Camillo ( jak zaznaczyliśmy - chłop potężny, a dyskretny z konieczności) i nieszczęsny mąż, mikry człowieczek, nie mający dość pary, aby solo poradzić sobie z małżonką.
Nie wiem, czy jakikolwiek proboszcz wziąłby się u nas do takiej interwencji.
Ale mąż? W każdym razie uważałam za swój obowiązek zapodać małżonkom "ciotek rewolucji", że może to jest jakaś metoda?
Co do tych , gołym okiem widać, że zorganizowanych bojówek, napadających - na ten przykład - na reporterów ... no, cóż... prawo jest prawem i myślę, że zrobi swoje.
Ale trochę żałuję, że policja nie ma w dyspozycji pewnego rodzaju broni.
Mam na myśli zgrabne śrutóweczki. Baardzo by się przydały...
Komentarze