mona mona
156
BLOG

Sejmowa czkawka.

mona mona Sejm i Senat Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Is fecit cui prodest - zapis z prawa rzymskiego jasno określa sprawcę sejmowego zamieszania: " ten, kto odniósł korzyść".
Na razie tracą wszyscy, choć w różnym stopniu. Marszałek Kuchciński stracił nerwy, a chyba także sporo zdrowia, "totalna opozycja" najprawdopodobniej będzie miała lżejszą kieszeń,  bo  złamała i reguły i regulamin. Dziś słychać, że także prawo. Stracili jej przywódcy - bo okazali się kompletnie niepoważni: jak wiadomo, wszyscy niemal urządzili sobie ekskursje w najgorętszym czasie, kiedy lud miał ruszyć na jakąś bliżej niesprecyzowaną "Bastylię".


Dotyczy to także Pawła Kukiza, zgrywającego się na "pierwszą naiwną" i deklamującego o tym, że "należało do niego zadzwonić", co mnie akurat oburzyło najbardziej. Petru przynajmniej przeprosił za głupotę, głównie swoich wyznawców - ale jednak. Schetyna twardo nie przyznaje się do bryknięcia w siną, śnieżną dal, choć bryknął niewątpliwie. A Kukiz - nic!
Nie znał wagi ustaw, które miały być procedowane? Nie wiedział, że Nowoczesna tonie bez pieniędzy - i zrobi wszystko, aby budżet nie został uchwalony, bo tylko rozwiązanie Parlamentu daje jej szansę na polityczny żywot?  Co to ma znaczyć, że "należało do niego zadzwonić"? A cóż to jest Kukiz - Archanioł Michał z mieczem ognistym? Oczywiście znam już sondaże, wiem że wyrósł na lidera opozycji, wprawdzie na miejscu drugim, po tajemniczym NIKIM,  ale... mało w to wierzę. Wciąż pamiętam ten serdeczny uścisk dłoni z Ryszardem Petru - a była to pierwsza burda sejmowa w tej kadencji.


Nawiasem mówiąc - nie bardzo mi konweniuje także prezydencka eskapada. Działo się tak wiele, że Majestat Rzeczpospolitej powinien być w stanie "czuwaj". Prezydent wprawdzie nie deklarował okupacji Sejmu w żadnym proteście, ale ... nie było w tym czasie nic ważniejszego.
Na zupełnym marginesie - oczywiście szanuję proporcje, ale kto pamięta, że Stalin... przespał czas rewolucji, pierwszych wydarzeń w Piotrogrodzie? I dlatego trzeba pilnować iskry, zanim się rozszaleje w pożar.


A jak już to odwaliliśmy - pozostaje jedna rzecz, którą sobie powinni uświadomić wszyscy, jak leci - status posła Rzeczpospolitej.
I od razu uprzedzam niecierpliwych- tu mi się notka "rozjedzie".


Polacy zawsze kochali tytułomanię, kochali ją tak dalece, że chwilowe pełnienie urzędu na byle "spędzie" powiatowym szlachty i  bodaj jednorazowe wybranie "człowieka technicznego" do obsłużenia imprezy, dawało mu grzecznościowy tytuł prezesa, marszałka  lub czegoś jeszcze - na całe życie. W mrok przeszłości odeszły prawdziwe funkcje podczaszego, stolnika, etc, etc - a tytuły wciąż funkcjonowały, choć nie miały ani przypisanej funkcji, ani sensu.


II Rzeczpospolita zniosła tytuły arystokratyczne, którymi nigdy nie obdarzała swoich obywateli. Obdarzyli tych obywateli głównie zaborcy, albo zostały najzwyczajniej kupione. - co zresztą świadczy na rzecz założonej tezy - Polacy kochali tytuły. W Polsce nawet następcę tronu nazywano królewiczem, nie księciem. Jedynie te litewskie rody kniaziowskie, które podpisały się pod aktem Unii Lubelskiej, zostały prawnie zachowane w tytulaturze arystokracji.


Tak, czy inaczej - prawo swoje, a obyczaj swoje. I rzadko komu przychodziło do głowy, aby do "utytułowanej głowy" zwracać się w formie "panie kochany". Tytułomania funkcjonowała w najlepsze.
Z jednym wyjątkiem: nikomu nigdy nie przychodziło do głowy, żeby dodać coś do słowa "poseł". Oczywiście niegdyś posłem był każdy szlachetka, który wybrał się na Sejm, ale w okresie parlamentaryzmu, w którym posła  w y b i e r a n o, czyli od zaistnienia sejmików ziemskich (1468r.) było wystarczająco wiele czasu, aby przydać mu coś smacznego, uroczystego, świadczącego o  - bądź co bądź - ważności człowieka, któremu zaufali współobywatele. Nawet jeśli zrobili to ulegając wpływom miejscowego "silnego człowieka".


Słowo "poseł" nie potrzebowało ozdobników, już jako takie - oznaczało Misję,  wyraz zaufania mnóstwa ludzi, którzy nie mogli przybyć na sejm z dalekich Kresów Rzeczpospolitej, spod jakiegoś Smoleńska, Kamieńca, Wołynia. Jeśli posłowie robili burdy - to nie dla osobistej korzyści, bo ich partią była cała szlachecka brać, dobra czy zła - ale to na niej opierały się losy Rzeczpospolitej, łącznie z obroną granic.


I to ta szlachecka brać stworzyła Ruch Egzekucyjny, kiedy magnateria, ich zaufani niegdyś "silni ludzie", zostali beneficjentami nienależnych dóbr, traktując Ojczyznę jako "dojną krowę".


Może niektórzy, oderwani od koryta albo do niego zmierzający, powinni to sobie przypomnieć? Powinni pamiętać o tamtych posłach, którzy nie zostawali premierami ani  ministrami, walczyli dla współobywateli i współbraci? Może by przypomnieli sobie, że została im powierzona Misja?
Tę Misję poniewierają w błocie posłowie członkowie zwykłej chuliganerii sejmowej - i jest to jakieś zamierzenie. Pamiętamy pierwsze obrady, kiedy posłowie Nowoczesnej gremialnie wychodzili - jeden po drugim - na mównicę, gadając głupoty i robiąc wszystko, żeby obrady zakłócić. Co to miało na celu - nikt chyba do końca nie wie. Poza jednym: burdy miały  jakiś cel, którym z pewnością nie było dobro Rzeczpospolitej.


Granda urządzana przez posłów PO jest przynajmniej do pojęcia - zawsze mieli Polskę i jej obywateli w miejscu dolno - tylnym  i nawet niektórzy jej posłowie zaczynają o tym mówić - "zapomnieliśmy o obywatelach". Ale teraz już sobie przypomnieli, odtąd będą działać na rzecz naszego szczęścia - jeśli tylko damy im porządzić! Przynajmniej tak mówią...


Ruch Kukiza... ta nieustająca kampania wyborcza   ("Dosyć  partiokracji, wybierzcie nas, no - wybierzcie! Wszyscy poza nami są źli, oni już rządzili!) - zaczyna wychodzić ludziom uszami. Sondaże "Onetu" nie są wyrocznią, ludzie mówią coś zupełnie innego. Nachalna propaganda odbierana jest nieufnie.


Nie mam zamiaru - wzorem powyższych - pisać pisowskiej agitki "500+, mieszkanie+", etc. Też już mam tego dosyć: kogokolwiek o cokolwiek pytać - odpowiada tą litanią, która się w końcu zdewaluuje. Jest do załatwienia jeszcze milion spraw.
I w tym miejscu dojechaliśmy do wspomnianej zasady, że sprawcą jest ten, kto odniósł korzyść: zamieszanie było potrzebne Nowoczesnej, bo już zasmakowała władzy, czyli  wesołej rozróby na nasz koszt. Nie sądzę, żeby ci posłowie rozumieli - po co zostali wybrani.
Nie mam zamiaru wierzyć w te deklarowane dobre zamiary: do Sejmu ma wrócić budżet, nawet jeśli okrężną drogą. Będę szczęśliwa, jeśli NIE okaże się, że porozumienie u Marszałka Karczewskiego jest tylko chwytem, aby do tego wrócić - i zrobić kolejną drakę.
Jasne, bez Kijowskiego i jego bandyterki będzie trudniej, ale... może jakąś pani Janda zbierze  i poprowadzi KOD-ziarski ludek na barykady?
..............................................................................
Tę notkę miałam wrzucić wczoraj, ale zarysował się jakiś szkielet, jakiś cień porozumienia. Nietrudno było zrozumieć - Petru wykorzysta każdą sytuację, aby wraz z budżetem wróciła na salę sejmową możliwość rozróby, wywalenia tego budżetu i nadziei na ocalenie przed zjazdem do politycznego Hadesu. Bo kto im da kasę na kampanię, jeśli zmarnowali przez głupotę i rozpasanie to, co już im zostało pożyczone? Jasno mówią - chodzi o wcześniejsze wybory, dla którego to celu Petru się nawet pokajał.


Ale jaki biznes ma w tym Schetyna, któremu słupki systematycznie zjeżdżają? Mniemam, że osobiście - żaden. Teoretycznie nie jest to głupi facet, ale tylko teoretycznie: to on zapłaci politycznym bytem za rozpasaną nienawiść - a ogarnąć spraw nie potrafi.
Jego partia nie może ogarnąć tą nienawiścią wszystkich tych, którzy wysłali ją na zielone pastwiska, syci się więc smakiem zemsty na tych łatwych do osiągnięcia.
"Zemsta jest rozkoszą bogów", ale do bogów im daleko, a ze stanu upojenia narkotycznego wychodzi się długo i boleśnie.













 



mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka