mona mona
609
BLOG

Odkrywam na nowo "Dorzeczaka"

mona mona Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 9


Dla jeszcze niewiedzących:  ja, mieszkanka  głębokiego interioru, odbieram prasę raz w tygodniu. Po którym to odbiorze  mąż, przejrzawszy po łebkach dzienniki,  łapie się za „Dorzeczaka i czyta, czyta, czyta… jako że w międzyczasie czyta oczywiście jakąś książkę and wykonuje przeróżne czynności, z ogrodniczymi na czele.


W rezultacie ja dostaję tegoż „Dorzeczaka” już  do cna zdezaktualizowanego, przelatuję „po łebkach” ( no, poza ulubionymi autorami) i nie chwytam – dlaczego ludzie po Lisickim jeżdżą, zarzekają się, że więcej tego nie kupią.


Moja ciekawość jest nieposkromiona, więc w tę środę ( odbieram prasę)  zasadziłam się metodą „chytrej baby”, zwinęłam mężowi sprzed nosa wymieniony tygodnik – i postanowiłam przeczytać „ze zrozumieniem”, co się równa – z tezą:  nie tylko jako zbiór wiadomości i opinii, tylko – w jakim sosie to podano.


Muszę jeszcze nieśmiało napomknąć: w tym stosie gazet pani kioskarce zaplątała się „Polityka”, którą niegdyś namiętnie czytywałam. Nawet się ucieszyłam, kiedy to odkryłam - ale radość trwała krótko: ludzie, jak się komuś zaplącze – wywalajcie od razu. Naprawdę same naiwne „beleco”. Może przywykli wyłowią z tegoż jakieś perełki, dla mnie to był za duży szok w konfrontacji ze starą „Polityką”, w końcu tak samo komuszą, ale jednak  -  do czytania.


Wracając do „Dorzeczaka” – jestem zdumiona przeczytawszy uczciwie, choć kupuję tygodnik od pierwszego numeru.


Najpierw przeczytałam felietonik pana, który pragnie jakiejś wolności, ale – jak ów pan słusznie niegdyś zauważył – chyba nie jestem aż taką intelektualistką, żeby pojąć – o jaki rodzaj wolności chodzi. Ogólnie – żeby państwo się do niego nie wtrącało, nie troszczyło się o niego, nie tłumaczyło mu – co ma jeść, etc, etc.  Nie skojarzyłam nic o wolności myślenia – i oczywiście pisania.


 Nie mam żadnych przeciwwskazań dla państwa w kwestii  zaniechania troski o pana, jednak mniemam, iż większości obywateli potrzebna jest karetka (taka zwykła, z pogotowia), szpital, szkoła, minimum opieki i sto innych rzeczy, do których państwo jest obywatelom potrzebne. Cóż, jak kto lubi… pan ma święte prawo żądać, żeby państwo dało mu święty spokój „w zdrowiu i w chorobie”.


 Rozumiem założenie, iż wszystko to jest „za pieniądze z naszych podatków”, ale… jakoś wolę zapłacić.


No i mnie taki przysięgły liberalizm jakoś się kojarzy. Z „Liberałam- Aferałami”, Balcerowiczem, rozgrabieniem gospodarki, zwanym „wolnym rynkiem”. Wiem, że pan autor nie miał z tym nic wspólnego, ale jaką mam pewność, że nie będzie miał?


Na gdańskiej Zaspie też zbierali się niegdyś ludzie teoretycznie przyzwoici: nie mieli zamiaru obalać rządów, latać z kałachami. Oni chcieli tylko urządzić się dobrze w miarę powstających warunków. A w razie potrzeby – takie warunki stworzyć. No i mają, co mają: pyrrusowe zwycięstwo, kasę i hańbę, w którą brną coraz głębiej.


Nieco dalej - artykuł o Magierowskim, który  - jak zrozumiałam – miał szczere chęci zrobienia z AD Prezydenta, prawdziwego, odklejonego od … no , od wszelkich zależności.  Magierowski miał , zdaniem autora, odpowiednie kwalifikacje:  z łatwością potrafi gadać w siedmiu językach, efektownie przerzucając się z jednego na drugi. Już nie spytam bezczelnie, czy miał w nich coś do powiedzenia – ale ja odbierałam Magierowskiego  źle. Jako rzecznika naturalnie, bo  jako dziennikarz nie jest moją fascynacją – ale nie mam nic przeciwko niemu. Jeden z wielu.


Zjeżdżając do poziomu bruku – kiepsko odbieram ludzi, którzy wynajęli się do określonej roboty i których powinno cechować jakieś zaangażowanie, a którzy oferują mi styl „lordowskiej mości”, wyduszając z siebie to, co absolutnie konieczne. W dodatku – bez przekonania.


Cokolwiek by o PAD powiedzieć – Naczelnik go nie zwolni z roboty, więc może jakoś sobie poradzi, nawet z tą stratą…


Acha, zapomniałam:  nie oglądam „Ucha prezesa”, więc o panu Adrianie wiem niewiele. Tak samo zresztą, jak nie oglądałam poprzedniej produkcji Górskiego, bodaj „Posiedzenia rządu”. Widziałam jeden odcinek tych „posiedzeń” – i miałam dosyć.


No cóż, moi czytelnicy wiedzą, że mam dorosłe dzieci, czyli siłą rzeczy pamiętam – co to jest kabaret. Czemu mam sobie psuć gust, oglądając te tanie  popłuczyny po prawdziwej sztuce kabaretowej?


Następny był artykuł o Schetynie – i dlaczego jest tak źle w opozycji. Miałam niejasne wrażenie (wciąż takie mam w stosunku do autora), że wszędzie, gdzie go czytam lub słyszę, zupełnie niechcący ( choć czasem mam wątpliwości…) przewija się u niego serdeczny żal, z gatunku „żeby było, jak było”.


Najbardziej mi się podobało jedno zdanko  - o „mignięciu Tuska”, podczas którego to mignięcia  zrobił – zdaniem autora -furorę, w przeciwieństwie do całego ślamazarnego  Ciamajdanu, którego to słowa autor nie używa, ale… ono tam jest.  I jest żal, że Ciamajdan jest …Ciamajdanem właśnie.


No, ja mam zupełnie inny odbiór tego ”mignięcia”: nie tego się Tusk spodziewał. Wrocławskie wystąpienie było daremne, nie przyniosło żadnych rezultatów, było starym, ogranym popisem na użytek brukselskiej kamaryli. A przyjazd pociągiem… sądzę, że Tusk marzy o dorwaniu „sprawców”, którzy go w ten numer wrobili: czerwone kartki i wyjący tłumek gawiedzi…


Kocham pana Semkę – ale też mnie zaskoczył! Najzupełniej poważnie potraktował sen o wylansowaniu Biedronia na prezydenta… Miałam oczy na szypułkach, choć przecież pan Piotr Biedronia nie lansował! Ale jak można tę hecę wziąć na poważnie…


Powiem tak: uważam, że panowie redaktorzy zupełnie oderwali się od „zwykłego Polaka”, żyją w środowisku tak hermetycznym, iż na serio biorą tylko ludzi z tego samego wodopoju, nawet jeśli są po stronie wręcz przeciwnej. To te opinie się liczą, o nich – i z nimi - się dyskutuje, do nich się „przymierza”.


Redaktor z topornej  „Trybuny Ludu”( lub jej lokalnej odmiany – jak zwał, tak zwał) był zmuszony przelecieć się czasem po pierwszej – lepszej fabryce, nawet jeśli bez zapału. Chciał, czy nie – oglądał wtedy z bliska „zwykłego Polaka”, który czasem plótł to, co mu majster kazał, a czasem klął w żywy kamień, co – jego zdaniem - należało okląć. Napisane zostało to, co puściła cenzura, ale rzeczony redaktor przynajmniej miał pojęcie, co w trawie piszczy. Mało tego: część dzisiejszej elity dziennikarskiej miała świetne kontakty  w głębokim terenie. Były to czasy…


III Rzeczpospolita stworzyła przedziwną kastę, w której swobodnie mieszczą się „obie strony”, wszyscy, którzy się jakoś liczą, albo mają aspiracje - i wszystkim się to baaardzo podoba! Tylko kiedy przyłoży się ucho, dobiega z tego matecznika  cichutki syk  sss…syfonu…


Zaczęłam od wsi – i na niej skończę. Co mam robić, jeśli nie byłam w prawdziwym mieście od lat, poza krótkimi wizytami u warszawskich przyjaciół ( w końcu trzeba kiedyś do teatru z prawdziwego zdarzenia), jakimiś wypadami do „badów”, etc? Po prostu nie wiem, co myśli wielkomiejski  „zwykły Polak”, bo go nie spotykam. Tak samo, jak nie spotykają go panowie z „Dorzeczaka”.


Za to znam wieś – a wieś chodzi do urn, choć niektórzy patrzą na to z dużym absmakiem.


Jest tak:  nasi młodzi Aborygeni  wrzucają na „fejsika” - jak wszyscy – zdjęcia prywatnie, przeróżne dowcipy i głupotki. Ale nigdy, przenigdy nie zapominają o uroczystościach rocznicowych, Żołnierzach Wyklętych, z konta na konto podają sobie wieści o „Łączce”, słowem – nastawieni są bojowo i patriotycznie.  No, ale tu dziadkowie -  „z lasu”, z partyzantki. Przynajmniej wielu dziadków.


Jednak  robi to samo młodzież wielkomiejska! Byłam zdumiona, kiedy ogarnęła mnie tęsknota za dawnymi, śląskimi  sąsiadami, z którymi – po którejś zmianie telefonu i zagubieniu  starych numerów – straciłam kontakt. Właśnie wtedy wpadłam na pomysł „fejsika”: jak nie rodzice – to dzieci powinny tam mieć konta.


I miały! Głównie młodzież!  Najbardziej zdumieli mnie ci, których rodzice zgłosili pochodzenie niemieckie (na ogół zgodnie z prawdą), a ich dzieci, jak większość innych,  wykonały zwrot o 180 stopni: robią dokładnie to samo, co nasze wiejskie: czczą rocznice, wrzucają wszystkie „duszeszczipatielnyje”  elementy „z gatunku patriotycznego”, kotwice, flagi, etc, etc.


Dobra, pewnie to jest moda, trendy, ale… nie wiem, co musiałoby się stać, żeby nagle ci młodzi ludzie zmienili front. Bo nie jest łatwo wykonać nagły zwrot, zwłaszcza zostawiając za burtą dotychczasowych współwyznawców. Musiałaby to być tzw. „duża rzecz”. Niczego takiego na horyzoncie nie widać.


Więc już widzę, co by się działo na kontach młodziaków, gdyby pan Biedroń zechciał łaskawie kandydować! I nie chciałabym być w jego skórze:  młodzi nie znają litości…


Mój ulubiony redaktor może spać spokojnie. Pan Biedroń w Pałacu nam nie zagraża. Chyba, że chodzi w tej ewentualnej kandydaturze o celowe wywołanie ataku  homofobii , aby opozycja  miała powód do kolejnych donosów na Polskę.Co jest możliwie, bo cóż opozycji zostało?


 Na razie doczytałam do Ziemkiewicza, który rozważa rolę Kukiz 15 w charakterze przyszłego PSL, mówiącego „rządzić będą nasi koalicjanci”. No, cóż – zupełnie być może, ale myślę, że ta moda przeminie:  na Kukiza, głównie zresztą jako muzyka,  głosowali ci, którzy nie mogli jeszcze zdecydować się na coś z etykietką PiS, a za nic nie chcieli – na Platformę. Nie mówiąc już o PSL, na który na wsi „psi warczą”!


Czasy się zmieniły, jak zwykle kiedy – powiedzmy - z frontmena kapeli człowiek zmienia się w polityka praktycznie bez programu, pyskującego na PiS, który dał przynajmniej część z tego, co obiecał. Od Kukiza nic jeszcze nie dostali, a JOW-y nasi Aborygeni mają od dawna: tych wójtów, okopanych w matecznikach, korumpujących wszystko wokół, te wieczne układy, których niezainteresowani osobiście mają po samo gardło.


A`propos – mniemam, bardzo mniemam, że wycofanie się PiS z „dwukadencyjności”  nie jest wynikiem „przerażenia Kaczora”, tylko skutkiem badań wewnętrznych, wskazujących że żadne wygiby nie są potrzebne, ponieważ zanosi się na jednoznaczną wygraną PiS w wyborach samorządowych. Kolejny numer z fałszowaniem wyborów trudno byłoby nie tylko wymyśleć, ale także przeprowadzić, jako że wściekłość na PSL i jej kamratów partyjnych dała do myślenia: ludzie nie lubią być oszukani tak na zupełnego bezczelna, jak to zrobiło PSL. Raczej nie można będzie powtórzyć tego numeru.


Poza tym „ młodzi zaangażowani” już na Kukiza nie zagłosują. Nie muszą szukać „złotego środka”, a z tego, co widzę na wspomnianym „fejsiku”- póki co – już wybrali. I tak zagłosują.


Ludzie w ogóle są mądrzejsi, niż się niektórym wydaje. Wystarczy popatrzeć, gdzie jest  choćby niegdysiejszy ulubieniec publisi – Palikot, który wydawał się niezatapialny. Źródełko jego krótkiej a głośnej, niechlubnej kariery biło w tym samym miejscu – wyborcy jeszcze bojący się PiS, a już zdecydowani  koalicję PO – PSL posłać  „k`czortu na kuliczki” – zagłosowali na  bezczelnego wesołka. Ot, żeby jakoś zagłosować. To samo przydarzyło się eksperymentatorom, głosującym na Nowoczesną. No i gdzie dziś Nowoczesna?


Zaprawdę, nie sądzę, żeby wyborcy palili się do nowych eksperymentów.


To tyle. „Dorzeczaka” odkrywam na nowo – i nie powiem: jest ciekawie!


 


 


 


 


 


 




 


mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura